Że dopomoże im ona w przeprowadzeniu rachunku sumienia, odkryje zepchnięte do nieświadomości winy wobec Żydów. Tym razem nie chodzi tylko o współuczestnictwo w Holokauście, jak Gross utrzymywał w „Strachu”, ale w obrzydliwym akcie powszechnego obrabowywania żydowskich ofiar i ich potomków. Słyszę też, że dzieło Grossa jest dowodem odwagi i bezkompromisowości. Że autor „Złotych żniw” niszczy fałszywe mity. Słucham tego wszystkiego i ogarnia mnie pusty śmiech. Jedno jest pewne: żadnego wyznania win na warunkach Grossa być nie może.
Nie chodzi mu bowiem, mniemam, o przezwyciężenie zła z przeszłości i refleksję nad potwornością Holokaustu – rzecz ze wszech miar godna uznania – ale o brutalną próbę zanegowania i podważenia cierpień Polaków. Z dostępnego materiału historycznego wybiera te dokumenty i świadectwa, które mu służą; pomija kontekst albo też zmienia jego znaczenie; uogólnia przypadki jednostkowe – akty antyżydowskie podyktowane antysemityzmem, a z tego co powszechnie doświadczane – strach przed pomocą Żydom i heroizm tych, którzy go pokonali – czyni nic nieznaczący fakt. Dzięki temu może skutecznie uczynić Polaków najpierw współsprawcami zbrodni, później zaś jej głównymi beneficjentami. Otóż wszystkie te metody postępowania muszą, obawiam się, prowadzić do relatywizacji Holokaustu. Ostatecznie istnieje coś takiego jak niewinność wszystkich ofiar zbrodni. Jest ona równa, solidarna i niepodzielna. Obejmuje Żydów, Polaków i pozostałych zamordowanych wbrew wszelkim ludzkim i boskim prawom. Kto chce tę solidarność zniszczyć, kto chce przypisać Polakom winę, kto chce jedne ofiary wygrywać przeciw drugim, kto pragnie niewinność jednych budować, pomniejszając cierpienia drugich, unieważnia moralny sens II wojny światowej.
Jeszcze jedno. Rozumiem, że książki Grossa mogą być uzasadnieniem dla żydowskich roszczeń majątkowych przeciw Polsce. Rozumiem też, że przynoszą mu rozgłos. Jestem też w stanie pojąć, że dyskusja o nich zaspokaja potrzebę tych wszystkich Polaków, którzy wobec swej kultury i polskości odczuwają mieszaninę wstydu i pogardy. Proszę tylko, bym nie musiał słuchać o grossowej odwadze.
Odwaga to zdolność przeciwstawienia się opiniom popularnym we własnym środowisku. Odwaga to gotowość głoszenia w imię prawdy poglądów, które temu, kto je wypowiada, mogą przynieść przykre konsekwencje: ostracyzm środowiskowy, pogorszenie warunków życia, ataki i powszechną niechęć. Grossa to nie dotyczy. W Ameryce schlebia gustom większości uniwersyteckich czytelników; w Polsce ma poparcie wpływowych mediów. O której innej książce dyskutuje się tyle jeszcze przed jej wydaniem? Proszę zatem, by odróżniać pojęcia. Gross jest zręcznym pochlebcą i propagandzistą, z odwagą nie ma to nic wspólnego.