Jego bohaterowie robią miny debilów. Tarzają się po scenie, rżą i macają. Danton polewa żonę wodą z wiadra, Robespierre paraduje z kwiatem w ustach. Może Klata kpi z rewolucjonistów jako bandy głupków? Ale to nie ta sztuka, a jeśli już, to mądrej kpiny powinien się uczyć od Monty Pythonów. A tu mamy kopniaki w brzuch jak w farsie i wygibasy Dantona w rytm "Children of Revolution". Obśliniony Robespierre (skąd w ogóle jego historyczna rola?) mówi językiem kompletnie sprzecznym z jego błazeńskimi minami. Wszyscy inni też.
Ale Wyborcza zachwycona: "Klata umieścił akcję tekstu o szaleństwie francuskiej rewolucji w bliżej nieokreślonym "czasie pogardy". Tej pogardy, która łączy dilerów z ćpunami, producentów disco polo z remizową publicznością, polityków z ciemnym ludem, który to kupi". Zawsze myślałem, że "Wyborcza" ideologizuje kulturę, ale dba o poziom. Przybyszewska nie pisała sztuki o dilerach i disco polo. Nie napisała też "Szewców" (to Witkacy) ani farsy. Ma prawo nawet po śmierci do własności intelektualnej. A my – prawo do sensu.
Widziałem "Sprawę Dantona" z 1977 roku, pierwszą premierę warszawskiego Teatru Powszechnego. I widziałem film "Danton" według tej sztuki. Każde z tych dzieł Andrzej Wajda zrobił inaczej – pierwsze to raczej pochwała rewolucji (zgodnie z intencjami lewicowej autorki), drugie – przestroga przed nią (tak mocna, że prezydent Mitterand wyszedł z premiery). Ale oba były wielką polityczną debatą.
Nie jestem teatralnym zakapiorem. Kiedy Adam Hanuszkiewicz wystawił słynną "Balladynę na motorach", widziałem w tym sens, bo tekst Słowackiego jest nierealny, trochę poza czasem. Lubię i groteskę, i popkulturę. Ale nie sytuację, gdy rechot zastępuje myśl. A tu publiczność śmieje się jak na komedii, gdy Kinga Preis (współczuję) płucze usta.
Ten rechot, typowy dla obecnego teatru, wyraża bezradność wobec historii. Gdy nie umie się z niej korzystać, szukać w niej uniwersalnych sensów, zagłusza się ją grepsami. U Witkacego widzi się Ziobrę (inscenizacja "Szewców" Klaty), u Przybyszewskiej – ludzi z piłami. Tylko co zawinili autorzy?