Kiedy stawał przed tablicą, dziewczyny podpowiadały, bo był piękny, chłopaki – bo wpływowy. Ale gdy szkołę zdziesiątkowała grypa, słabowite kujony zostały w domach, a zastępstwo na WF wzięła pani od matematyki. Pech chciał, że wezwała go do odpowiedzi. Po serii pytań o specyfikę trójkąta prostokątnego wybiegł z klasy i nie wrócił. Podobno został radnym. Przypomniał mi się ten nieszczęsny młodzian, gdy słuchałem premiera Donalda Tuska przemawiającego na V Forum Spójności w Brukseli. Transmisja telewizyjna na żywo, wydawać by się mogło, idealna okazja na gola strzelonego opozycji. Temat: polityka spójności. A więc polityka spójności to polityka, która zakłada spójność, ale nie taką zwyczajną spójność, tylko spójność polityki, polityki spójności, oczywiście. My w Polsce wiemy, co to polityka spójności, bo kroczymy od sukcesu do sukcesu również dzięki polityce spójności, która jednakowoż może być solą w oku tych, którzy polityki spójności nie doceniają tak jak my w Polsce... I tak w kółko.
Gdyby na sali było choć jedno polskie dziecko, musiałoby krzyknąć, że premier jest nagi. Bo ma o polityce spójności do powiedzenia tyle, co wspomniany kolega o twierdzeniu Pitagorasa. Że jest ważne, niezwykle potrzebne i bez niego ani rusz zarówno w sprawach takich, jak i owakich.
Podczas swojego brukselskiego przemówienia Donald Tusk użył hasła „polityka spójności" kilkadziesiąt razy. Najzabawniejsze były momenty, gdy zerkał na kartkę, przyswajał kilka następnych zdań, następnie podnosił głowę z miną szefa Banku Światowego i uruchamiał ciało w służbie public relations. Czyli – wiadomo – prawą dłonią delikatne ciosy karate tnące europejskie powietrze, lewa zaś po słowiańsku zaciśnięta na mównicy, by się nie przewrócić podczas przechyłów do przodu sugerujących, jakżeby inaczej, pewność siebie.
Tak umiera mit, że lider Platformy Obywatelskiej bardziej myśli o karierze międzynarodowej niż krajowej. Tam, gdzie nie ma Jarosława Kaczyńskiego i gdzie ma z kim przegrać, jego polityczne umiejętności sprowadzają się na razie do powtarzania frazesów. Napisałem „na razie", bo mi szkoda. Zawsze szkoda kogoś, kto w sytuacji sam na sam z bramkarzem wykopyrtnął się przez własne sznurowadła.