Jeśli wnioskować z tych słów, iż Komorowski nie zabierze generała Jaruzelskiego, byłaby to bardzo dobra informacja. Oznaczałaby, że prezydent nie ulega naciskom środowisk niezadowolonych z wypowiedzi Sławomira Nowaka, który w środę wykluczał zabranie do Watykanu byłego szefa WRON.
Jest też informacja zła – że w tej sprawie pojawiły się w ogóle jakieś wątpliwości. Jak to możliwe, że poważnie rozważaliśmy, czy komunistyczny dyktator powinien stanąć na placu Świętego Piotra obok prezydenta wolnej Polski?
Ponad dwie dekady po upadku PRL Wojciech Jaruzelski wciąż jest zapraszany na polityczne salony. Jest gloryfikowany przez działaczy partii postkomunistycznej – i to właściwie nie dziwi. Musi natomiast dziwić, że skłonni do fetowania byłego komunistycznego genseka są też polscy politycy o rodowodzie solidarnościowym.
Jakoś nie chce mi się wierzyć, że Bronisław Komorowski zaprosił Jaruzelskiego na posiedzenie Rady Bezpieczeństwa Narodowego z autentycznej sympatii. Podobnie jak nie wierzyłem, iż Lech Kaczyński chciał dać wyraz szacunku, proponując generałowi miejsce w swoim samolocie, gdy planował wizytę w Moskwie w maju 2010 roku. Odczytuję te gesty raczej jako przejaw politycznego cynizmu...
Na szczęście – bo lepszy cynizm od szczerego hołdu dla Jaruzelskiego. I niestety – bo taki sposób zabiegania o sympatię elektoratu postkomunistycznego musi budzić niesmak, szczególnie gdy stosują go politycy, którzy pół życia strawili na walce z komunizmem.