Dużo w ostatnim czasie aktów podobnego wandalizmu i profanacji. Wysmarowany został pomnik w Jedwabnem, synagoga w Orli, zniszczone miejsce pamięci w Białymstoku. Sprawcy nie wykryci. I tu zaczyna się druga część problemu.

Jest gazeta w Polsce, która od razu wie, kto to robi. I od razu ogłasza z kim sprawcy są związani, na kogo spada odpowiedzialność - na razie tylko moralna. I kto jest zły, bo milczy.

Jednak ta sama gazeta nie eksponowała doniesień o tym, że policja kogoś złapała. Ani sama nie przeprowadziła dziennikarskich śledztw. Bo tak jest lepiej. Zawsze może przylepić łatkę neofaszysty tym wszystkim, których nie lubi. Szczególnie przed wyborami (bo założę się, że ta faszystowska rebelia ustanie po 9 października). Cała frajda z piętnowania skończyłaby się, gdyby się okazało, że za owymi aktami wandalizmu stoi garść nastoletnich półgłówków. Albo ktoś taki jak Marek B., warszawski skinhead i nożownik, który doprowadził do tego, że Polskę pod rządami PiS za odradzający się faszyzm potępiały instytucje europejskie. Potem się okazało, że ów rzekomy pogrobowiec SS to dziecko warszawskiego salonu, dziennikarzy związanych także ze wspomnianą wyżej gazetą. Opinia publiczna nie dowiedziała się wówczas jak naprawdę było z faszystą Markiem i jego ofiarą "anarchistą Maćkiem".

Nie będzie w Polsce zgodnego potępienia aktów profanacji i antysemityzmu jeśli tego typu wypadki będą wykorzystywane jako pałka w wojnie politycznej. Metoda polegająca na waleniu kogoś epitetami i wciskaniu mu winy za cudze grzechy sprawia, że długo w Polsce nie będzie wspólnej wrażliwości. Tym bardziej, że wielu z tych, którzy martwią się profanacją pomników w Jedwabnem i podwarszawskim Ossowie ma jednocześnie wielką radość z publicznego darcia Biblii. Skoro podoba im się jeden akt barbarzyństwa, dlaczego obruszają się na inne? Powinni być zachwyceni wszystkimi przejawami "artystycznej ekspresji".