To znacznie krótsze sformułowanie niż "obóz koncentracyjny stworzony przez nazistowskich Niemców na terenie okupowanej Polski". Ale kłamliwe.

Tak pisałem siedem lat temu w komentarzu do rozpoczętej przez "Rzeczpospolitą" i szefa MSZ Adama Rotfelda akcji przeciwko używaniu określenia "polskie obozy" w mediach zagranicznych. Sporo się w tym czasie zmieniło, ale "polskie obozy" nie zniknęły. Wciąż się pojawiają, bo dziennikarzom brak wrażliwości, wiedzy, a może czasem i dobrej woli. Walka jest trudna  i żmudna.

Postrzeganie przeszłości kształtują często drobiazgi, pojedyncze słowa. Widać to na przykładzie postrzegania zbrodni z czasów Trzeciej Rzeszy. Już samo określenie "Trzecia Rzesza" coraz mniej kojarzy się z państwem niemieckim, powołanym za zgodą i z poparciem znacznej części obywateli. Do tego dochodzą "naziści", którzy odpowiadają za zbrodnie. Dla dzisiejszych uczniów niemieckich "naziści" są trochę jak "kosmici", przylecieli z obcej planety, a potem na nią odlecieli. Prawie żadnemu z nich nazista nie kojarzy się z jego dziadkiem lub pradziadkiem.

Co dopiero mówić o uczniach w szkołach w Kansas, w Paragwaju czy Kenii, dla nich "naziści" nie mają żadnej narodowości, nie są związani z żadnym państwem. Jest jednak spora szansa, że Amerykanin, Paragwajczyk czy Kenijczyk, czytając w gazecie lub słysząc w telewizji o obozach zagłady, dostał informację o narodzie rzekomo z nimi związanym. Wielu usłyszało o "polskich obozach śmierci".

Teraz Polonii amerykańskiej udało się wywalczyć wprowadzenie zakazu używania tego określenia w czołowej agencji Associated Press, cytowanej w wielu amerykańskich gazetach i portalach. "Polskich obozów" będzie mniej. I z tego się trzeba cieszyć. Ale nie spoczywać na laurach. Jeszcze nieraz usłyszymy, że ktoś użył "polskiego obozu" i będzie się tłumaczył, że to w znaczeniu geograficznym. Choć o Guantanamo nie napisałby, że to obóz "kubański", choć znajduje się on na Kubie.