Czyli zabijania dzieci zaraz po przyjściu na świat. Według nich nie ma większej różnicy między embrionem a małym dzieckiem, bo oba nie mają jeszcze ustalonej osobowości. Dziecko po urodzeniu jest dopiero "potencjalną osobą". Nie ma więc "moralnego prawa do życia".
Stosując na masową skalę "aborcję po urodzeniu"– według autorów – będzie można wyeliminować jednostki niepełnowartościowe. Na przykład cierpiące na zespół Downa czy inne ciężkie, nieuleczalne choroby. W ten sposób lekarze będą mogli zdjąć z rodzin i społeczeństwa ciężar, jaki wiąże się z wychowywaniem takich dzieci.
Nie, to nie jest opis artykułu dr. Josepha Mengele opublikowanego w 1943 roku przez "Völkischer Beobachter". Tekst ten ukazał się w roku 2012 w brytyjskim piśmie medycznym "The Journal of Medical Ethics". Jego autorzy są młodymi etykami powiązanymi z Uniwersytetem w Oksfordzie.
Lansowany przez nich pogląd jest coraz bardziej rozpowszechniony w kręgach naukowych Zachodu. W jednym z holenderskich szpitali podobne makabryczne pomysły wprowadzano już w życie. Na naszych oczach łamane jest kolejne tabu cywilizacji chrześcijańskiej. Artykuł "The Journal of Medical Ethics" pokazuje, do czego prowadzi uznanie aborcji za "zwykły zabieg" i kolejne wydłużanie terminów jej dopuszczalności.
Rzeczywiście – należy tu przyznać autorom tekstu rację – nie ma większej różnicy czy zabije się dziecko sześć miesięcy po poczęciu, czy dzień po urodzeniu.