Do niedawna żywiłem przekonanie, że w uchwałach wydawanych przez Parlament Europejski osiągnięto już najwyższy poziom ideologicznego bełkotu. Nie doceniałem jednak twórczych talentów deputowanych.
Rezolucja o kobietach i klimacie to prawdziwa perła w koronie, wisienka na torcie, słowem: bełkot nad bełkotami.
Gdyby ktoś miał jeszcze wątpliwości – wszystkie dokumenty PE dotyczące praw kobiet sprowadzają się do dwóch rzeczy: pigułki i aborcji. Nie inaczej jest i tym razem. Autorzy raportu próbują udowodnić, iż powszechna dostępność środków antykoncepcyjnych i liberalne prawo aborcyjne przyczynią się do powstrzymania globalnego ocieplenia, szczególnie w krajach Trzeciego Świata.
„Planowanie rodziny może znacząco poprawić zdrowie kobiet i kontrolę wielkości rodziny, a ostatecznie zwiększyć niezależność i ograniczyć obciążenie pracą kobiet (...), przy jednoczesnym zwiększeniu odporności kobiet i rodzin na skutki zmiany klimatu" – czytamy w jednym z paragrafów. Przemilczmy grafomański styl i zwróćmy uwagę na zdumiewający ciąg logiczny: aborcja sprawia, iż kobieta jest zdrowsza i bardziej wypoczęta, bo nie musi się zajmować bachorami i dzięki temu lepiej znosi upały. Pozwolę sobie na krótką kontranalizę: by usunąć ciążę, kobieta musi się udać do najbliższego szpitala, oddalonego o 100 km, a następnie wrócić. W ten sposób przyczynia się do zwiększenia emisji dwutlenku węgla. Ponadto większa liczba pociech w rodzinie oznacza, iż kobieta ma mniej pracy, bo dzieci pomagają jej w prowadzeniu gospodarstwa. Krótko mówiąc: mniej antykoncepcji równa się większa odporność kobiety na zmiany klimatyczne. Logiczne?
Mało tego. W innym miejscu znajdziemy fragment o „niezaspokojonych potrzebach antykoncepcyjnych kobiet i mężczyzn". Aha, czyli mężczyznom też można by jakoś pomóc, np. wręczając im miliony darmowych prezerwatyw. Znakomity pomysł: jak wiadomo, przemysł gumowy należy do najbardziej ekologicznych w świecie.