Tymczasem już przed meczem otwarcia widać było, że wygrywamy tym, co nic nie kosztuje: gościnnością i uśmiechem. Ogromna frekwencja na treningach, oklaski dla Rosjan, owacja dla czarnoskórego Włocha Maria Balotellego, który powiedział, że zabije każdego rasistę spotkanego w - jak słyszał - rasistowskiej Polsce.
Zachowanie Polaków wobec gości, naszych kibiców wobec tych, którzy przyjadą i będą dopingować swoich, ma większe znaczenie niż za długa podróż pociągiem z Warszawy do Gdańska. Po mundialu 2006 pozostały dobre wspomnienia nie dlatego, że Niemcy mają autostrady, tylko dlatego, że mieszkańcy tego kraju świetnie się bawili wraz z gośćmi, a ich drużyna nie zawiodła. Zimowa olimpiada w Lillehammer została w pamięci wszystkich, bo Norwegowie pokazali, że są nie tylko bogaci, lecz także sympatyczni i narty mają we krwi.
U nas narodową zabawą jest piłka nożna i mamy właśnie okazję, by pokazać, że umiemy się bawić w każdym towarzystwie.
Oczywiście od tego, czy Robert Lewandowski strzeli gola Grekom, Rosjanom i Czechom, los Polski nie zależy, tak jak nie zależał los żadnego z krajów, które wygrywały mistrzostwa świata czy Europy. Ale w każdym z tych krajów triumf piłkarzy był pokoleniowym przeżyciem, obrósł legendą, stał się częścią masowej kultury, a w krajach sportowo rozwiniętych nawet częścią narodowego mitu.
Młodzi Polacy nie przeżyli żadnego sportowego triumfu, nie mieliśmy okazji pójść Krakowskim Przedmieściem w radosnym pochodzie, jak Francuzi szli Polami Elizejskimi po zwycięstwie w mundialu 1998. Legendą jest tylko drużyna Kazimierza Górskiego i ta gorączka, która wówczas ogarnęła kraj. Ale to było dawno, prawie 40 lat temu.