W ostatnich miesiącach bowiem ton w sprawach smoleńskich nadawał niemal wyłącznie Antoni Macierewicz, a prezes Kaczyński jego kolejnych tez nie tylko nie negował, ale – można było mieć wrażenie – wspierał je swoim autorytetem.
Tymczasem Macierewicz radykalizował się, a głoszone przez niego teorie brzmiały coraz bardziej egzotycznie i – nawet jeśli oparto je na jakichś przesłankach – były coraz trudniejsze do zaakceptowania także dla wielu wyborców PiS.
W sondażach PiS i Platforma ostatnio idą łeb w łeb, a w publikowanych dziś przez nas badaniach Homo Homini partia Kaczyńskiego jest już nawet kroczek przed ugrupowaniem Tuska. Jeśli Prawo i Sprawiedliwość chce na poważnie powalczyć o pełnię władzy, a nie tylko dawać świadectwo swojej nieustępliwości w walce o prawdę, musi grać na kilku fortepianach. Nie apelować wyłącznie do radykalnego odłamu zwolenników „teorii zamachowej", ale też do swoich mniej ekstremalnie nastawionych zwolenników. Choćby do tych, którzy wierzą w dwa wybuchy nad Smoleńskiem, ale skłaniają się ku teorii, że nie był to zamach, lecz usterka samolotu. Czy do tych, którzy winą za tragedię obarczają niefrasobliwość przygotowujących lot współpracowników Donalda Tuska oraz błędy rosyjskiej obsługi lotniska. A nawet i do tych, którzy smoleńską tragedię uważają tylko za wypadek, ale mają już dość obecnej władzy, jej nieudolności w kwestiach gospodarczych, niezdecydowania w kwestiach ideowych, uległości wobec sąsiadów ze Wschodu i Zachodu.
Czy „smoleński pluralizm" w PiS utrzyma się dłużej? Przypadek Jarosława Gowina pokazuje, że liderzy polskich ugrupowań politycznych trudno znoszą niepokornych współpracowników. Czy Jarosław Kaczyński okaże się bardziej tolerancyjny od Donalda Tuska?
Niestety, nie chodzi tu tylko o wewnętrzny problem kilku politycznych stronnictw. To kwestia interesu publicznego, który wymaga, aby największa siła polskiej opozycji nie była smoleńską sektą, lecz skuteczną i silną partią, zdolną do przejęcia i sprawowania władzy.