Niecałe pół roku temu został dyrektorem wykonawczym Europejskiego Funduszu na rzecz Demokracji, który powstał z inicjatywy jego szefa ministra Sikorskiego. Była to reakcja na pałowanie opozycji na Białorusi i rewolucje arabskie. Fundusz ma uczyć demokracji Białorusinów, Tunezyjczyków czy Mołdawian. Ma ich też zapewne uczyć dyrektor wykonawczy Pomianowski. Właśnie dał im pierwszą dobrą lekcję: są różne niedomokratyczne kraje, z jednymi, tymi dużymi świętujemy mordowanie opozycji, w drugich, mało ważnych, jak wasze, szykujemy obalanie dyktatorów. Jerzy Pomianowski uczy też demokracji w innej szlachetnej instytucji, pieszczonej przez polski MSZ, Wspólnocie Demokracji. Robił to niedawno w Azji, całkiem blisko chińskiej granicy.
Na stronie msz.gov.pl wyświetla się teraz ważna informacja „O promocji demokracji w Brukseli: otwarcie siedziby Europejskiego Funduszu na rzecz Demokracji", a w niej rzuca się w oczy ważny cytat z Sikorskiego: „Jesteśmy tutaj, aby wspierać tych, którzy są osamotnieni. Gdyż to właśnie oni, wyborcy – zwykli ludzie, społeczeństwo obywatelskie, oddolne ruchy społeczne – powinni mieć swój udział w rządzeniu w swoich krajach".
To wszystko w połączeniu z totalnym zignorowaniem pamięci o tych, którzy byli i są osamotnieni w Chinach, nie brzmi, delikatnie mówiąc, dobrze.
Chiny są oczywiście bardzo ważnym krajem i nikt przytomny nie nawołuje do ich bojkotu, ale wybranie tak symbolicznej daty na wizytę polskiej delegacji nie da się obronić. A na pewno nie uda się tym, którzy chcą uczyć demokracji naszych małych bliższych i dalszych sąsiadów. Jest tyle dni w roku, dlaczego wybór padł na 4 czerwca? Czy nie zabolało go, gdy Obama wybrał na pożegnanie z tarczą antyrakietową 17 września?
Na co liczył wiceminister Pomianowski robiąc chińskim komunistom taki prezent, dlaczego właśnie w tej dyscyplinie Polska musiała wyprzedzić wszystkich hipokrytów świata zachodniego.