Za nową formacją mundurową nie ciągnął się żaden historyczny smród. Włodarze miast zachwalali, że będzie superbezpiecznie, bo strażnicy miejscy będą wspomagali policję, i nie będzie potrzeby powoływania straży obywatelskich.
Rzeczywistość okazała się daleka od teorii. Współpraca straży z policją w praktyce nie istnieje. W wielu miejscach w kraju strażnicy miejscy swoją rolę ograniczyli do pilnowania przejść dla pieszych przy szkołach lub przeganiania z chodników handlarzy sznurówkami czy jajkami. Często też pełnili funkcję gońców, rozwożąc decyzje podatkowe lub dostarczając radnym materiały na sesje. Nic więc dziwnego, że pojawiły się głosy, by te formacje likwidować.
Jednak wraz ze zmianą prawa w Polsce, które nadało strażnikom szersze uprawnienia, samorządowcy odkryli w nowej służbie mundurowej żyłę złota. Jak Polska długa i szeroka, od Bałtyku aż po Tatry, w gminnych budżetach wysupłano pieniądze na... fotoradary. I się zaczęło. Fotoradar ukryty w krzakach, na drzewie, w atrapie kosza na śmieci. Na prostej i szerokiej drodze, gdzie zagrożenie jest minimalne. Posypały się mandaty – nawet dla rowerzystów – a do gminnych budżetów popłynęła rzeka pieniędzy. Nic dziwnego, że zainwestowano w najnowocześniejsze technologie i rozbudowano struktury zajmujące się obsługą mandatową. Liczby mówią przecież same za siebie. Nie zabija się kury znoszącej złote jaja.
Czy w tej sytuacji dziwi kogoś jeszcze fakt, że rząd wziął przykład z samorządów i postanowił załatać dziurę budżetową wpływami z mandatów? Na drogach pojawi się wkrótce 160 nowoczesnych fotoradarów, a w pościg za kierowcami ruszą nowoczesne radiowozy z wideorejestratorami.
Donald Tusk we wtorek przekonywał, że gęsta siatka fotoradarów znacznie poprawiła bezpieczeństwo. Szkoda, że nie stało się tak dzięki inwestycjom w nowe, bezpieczne drogi...