Oczywiście zarzuty Balcerowicza mogą się wydawać racjonalne. Tusk ratując budżet, postanowił iść na skróty, i to mu właśnie wypomina były wicepremier. Spór toczy się szczególnie o OFE. Balcerowicz uważa, że zamiast sięgać po prywatne pieniądze gromadzone w drugim filarze, należy raczej ciąć wydatki publiczne na biurokrację i reformować KRUS, a tego ekipa Tuska nie robi.
To prawda, obecny gabinet nie kwapi się do tego, żeby zrażać do siebie poszczególne grupy społeczne, w tym urzędników i rolników. A taki byłby – przynajmniej na krótką metę – rezultat polityki, którą Balcerowicz uważa za konieczną. Tymczasem racją sprawowania rządów przez Platformę Obywatelską stało się po prostu trwanie u władzy. Stąd działanie po linii najmniejszego oporu i rozmaite zaniechania.
A może przyczyna konfliktu między dawnymi sojusznikami – a w latach 90. politykami jednej i tej samej partii, czyli Unii Wolności – dotyczy jeszcze czegoś innego? Do roku 2007 i Tusk, i Balcerowicz, wypowiadali się w sposób, z którego wynikało, że najważniejsza jest gospodarka. Taka zresztą była istota polskiego neoliberalizmu: lekceważenie roli władzy politycznej i fetyszyzowanie mechanizmów rynkowych.
Kiedy jednak Tusk został premierem i musiał wziąć odpowiedzialność za państwo, być może zrozumiał, że słynne hasło Billa Clintona: „Gospodarka, głupcze!”, ma się nijak do rzeczywistości. Kapitalizm funkcjonuje prawidłowo tylko w warunkach silnego państwa, a mechanizmy rynkowe (a one przecież obowiązują w OFE) powinny być równoważone polityczną troską o majątek narodowy. Tak właśnie rozumuje chociażby Victor Orbán. Czyżby polski premier postanowił w tym zakresie pójść w jego ślady? Jeśli tak, to należałoby takim intencjom przyklasnąć.