W Rosji właśnie trwają największe od rozpadu ZSRR manewry wojskowe. 160 tys. żołnierzy, 5 tys. czołgów, tysiące samolotów, helikopterów i okrętów ćwiczy działania wojenne we wschodniej części Rosji. To na szczęście daleko od nas – te akurat manewry mają pokazać USA, Chinom i Japonii, że Rosja uważa Pacyfik także za swój rejon zainteresowania.
Mniej zauważone przez media, ale równie ważne decyzje podejmuje Pekin. Chińskie władze wysłały właśnie do Mali 500 żołnierzy, którzy po raz pierwszy w historii Chin będą służyć jako „niebieskie hełmy" pod bezpośrednim dowództwem sił pokojowych Narodów Zjednoczonych.
Pięciuset żołnierzy to nie 160 tysięcy, ale Chińczycy uwielbiają symbolikę w stosunkach międzynarodowych. I trudno o bardziej wyraźny sygnał. Chiny po raz pierwszy otwarcie, w ramach systemu prawa międzynarodowego, angażują się w wewnętrzne sprawy bardzo odległego od nich kraju.
To nie Kambodża, w której Chińczycy kiedyś wspierali bilateralnie działania ONZ. Pekin, wysyłając żołnierzy do Afryki, pokazuje, że chce wziąć na siebie część odpowiedzialności za wprowadzanie porządku w krajach upadłych. A tylko te supermocarstwa, które mają dość środków i woli do takiego działania, mogą domagać się udziału w podejmowaniu podobnych decyzji.
Chiny przez całe dekady – choć formalnie dzięki posiadaniu broni nuklearnej zasiadały w Radzie Bezpieczeństwa ONZ – w zasadzie trzymały się z daleka od międzynarodowych działań w rejonach nieleżących w pobliżu swoich granic. Obecnie Chiny, już od lat, utrzymują oficjalne stosunki z talibami (jako jedyny obok Pakistanu kraj na świecie), Rosja zaś aktywnie działa choćby w sprawie Syrii.