Według mediów taki właśnie pomysł miał przedstawić Donald Tusk w czasie obrad zarządu krajowego Platformy Obywatelskiej. Prawdopodobnie ta wypowiedź miała zniechęcić przeciwników pani prezydent do udziału referendum. Tymczasem jest ona nie tylko przykładem arogancji premiera, który kiedyś słynął z doskonałego wyczuwania nastrojów społecznych. Świadczy też ona o lekceważeniu opinii wyborców i postępującym procesie psucia państwa.
Nie jestem specjalnym przeciwnikiem prezydent Gronkiewicz-Waltz. Dobrze ją wspominam z czasów, gdy kierowała bankiem centralnym. Myślę też, że nie jest aż tak złym urzędnikiem, by trzeba ją było odwoływać na rok przed końcem kadencji. Jeżeli jednak kilkaset tysięcy warszawiaków domaga się odwołania pani prezydent, to trzeba najpierw pozwolić im zagłosować, a w razie porażki – ustąpić z funkcji.
Wszelkie pomysły sztucznego utrzymywania stanowiska, wbrew woli wyborców, są kpiną z demokracji.
Przypomnijmy, że taki sam manewr rząd zastosował w Oświęcimiu, gdzie na komisarza powołano przegranego kandydata. Nie namawiam premiera Tuska, by na komisarza mianował kogoś z opozycji. Chodzi tylko o to, by nie został nim ktoś, kogo wyborcy właśnie odrzucili.
Można bowiem przypuszczać, że po doświadczeniach z Warszawy czy Oświęcimia opozycja będzie dążyć do uniemożliwienia rządowi takich akcji. Powstanie kolejne prawo (lex Gronkiewicz), które nakaże natychmiastowe wybory po każdym wygranym przez opozycję referendum. Potem rząd wymyśli coś innego i opozycja (np. już z Platformy) uchwali kolejne prawo. Taka zabawa w kotka i myszkę na koszt wyborców. Zupełnie zbędna.
Polsce nie potrzeba kolejnych ustaw chroniących społeczeństwo przed arogancją polityków. Potrzebna jest odrobina przyzwoitości.