Oczywiście w takim kontekście nikną różnice między pomnikami a grobami. Tymczasem – jak piszemy w „Rzeczpospolitej” – Polacy dbają o miejsca pochówku żołnierzy sowieckich i w istocie nie stanowi to przedmiotu jakiejkolwiek dyskusji.
O co więc chodzi? Nie po raz pierwszy o politykę historyczną. Polsko-rosyjska umowa z roku 1994 jest reliktem epoki Układu Warszawskiego. Chroni ona symboliczne pozostałości polsko-sowieckiego „braterstwa broni” i tym samym legitymizuje ich obecność w przestrzeni publicznej. Tym samym strona rosyjska może odwoływać się do określonego dokumentu, a polska jest wobec tej sytuacji bezradna. Tyle że trzeba też brać pod uwagę szeroki kontekst, jakim są nieprzezwyciężalne dzisiaj różnice w ocenie przeszłości.
Można odnieść nieraz wrażenie, że Rosja jest krajem państwowego negacjonizmu historycznego. Politycy rosyjskiego establishmentu mają bowiem kłopot z przyznaniem tego, że rola ZSRR w drugiej wojnie światowej była, delikatnie rzecz ujmując, dwuznaczna. 17 września 1939 roku Związek Sowiecki dokonał napaści na Polskę, będąc de facto sojusznikiem III Rzeszy. Tymczasem w dzisiejszej Rosji pojawiają się inicjatywy ustawodawcze zmierzające do tego, żeby ścigać – także za granicą – wszelkie przypadki podważania pozytywnego wkładu ZSRR w zwycięstwo nad III Rzeszą. A za taki przypadek niewątpliwie może uchodzić ogłaszanie wszem wobec, że Związek Sowiecki wprawdzie wyzwolił Polskę spod jarzma niemieckiego, ale – zgodnie z ustaleniami jałtańskimi – zniewolił ją na swoich warunkach.
Nie można stawiać znaku równości między pomnikami wdzięczności Armii Czerwonej a grobami żołnierzy sowieckich. Pierwsze niosą określony przekaz polityczny, drugie są po prostu miejscem spoczynku poległych i oczywistym wyrazem szacunku dla zmarłych. W Polsce zaś pomniki należą się żołnierzom wyklętym, a nie tym, którzy ich zabijali. Jak mówił kiedyś Władimir Bukowski, w Rosji Napoleonowi nikt pomników nie stawia.