UE nie zdecydowała się ukarać, choćby symbolicznie, ani prezydenta Władimira Putina, ani premiera Dmitrija Miedwiediewa, ani szefa dyplomacji Siergieja Ławrowa, który wielokrotnie i publicznie kłamał, mówiąc, że na Krymie nie ma wojsk rosyjskich. Sankcje nie objęły też ani jednej rosyjskiej firmy, w tym Gazpromu czy Rosnieftu, który właśnie w dniu obwieszczenia decyzji UE i USA ogłosił, że objął w posiadanie poważną część akcji włoskiego koncernu oponiarskiego Pirelli.

Postarajmy się jednak spojrzeć z optymizmem na decyzje UE i USA. Przyjmijmy, że w rzeczywistości nie są one sankcjami, ale na razie jedynie ostrzeżeniem dla rosyjskich elit politycznych i gospodarczych, że prawdziwe sankcje są tuż za rogiem. Nazwiska prezesów Rosnieftu i Gazpromu były na liście zakazu wizowego ?i zamrożenia aktywów. Tak, zostały skreślone, ale mogą zostać na nią ponownie wpisane.

Prezydent Barack Obama powiedział, że wciąż liczy na dyplomatyczne rozwiązanie sporu o Krym. Może więc należy odczytywać decyzję Brukseli i Waszyngtonu jako deklarację, iż taka możliwość nadal istnieje, ?a zarazem ostrzeżenie, że okienko do jej wykorzystania powoli się zamyka.

We wtorek prezydent Władimir Putin wystąpi przed połączonymi izbami parlamentu rosyjskiego z orędziem na temat sytuacji wokół Krymu. Jeśli ogłosi, że półwysep staje się częścią Rosji, będzie to znak, że poniedziałkowe ostrzeżenie całkowicie zlekceważył. Oby wtedy się okazało, że Zachód potrafi twardo zareagować na postępowanie Kremla. Jeśli bowiem USA i Europa poprzestaną tylko na takich sankcjach jak te poniedziałkowe, to nie miejmy złudzeń – Donieck i Charków oderwą się od Kijowa. A to, czy staną się buforowymi państewkami w pełni zależnymi od Rosji czy zostaną po prostu wchłonięte przez odradzający się w głowach kremlowskich strategów Związek Radziecki, będzie zależało wyłącznie od decyzji Putina.