Porozumienie zawarte między czterema krajami Ameryki Południowej tworzącymi Mercosur a Wspólnotą nie może oznaczać powstanie największej strefę wolnego handlu, ale też w czasach brexitu i amerykańsko-chińskiej wojny handlowej pokazuje, że nie jesteśmy skazani na protekcjonizm.
Jednakże, rolnicy z Francji, Polski i Irlandii uważają, że koszt tego sukcesu jest zbyt wysoki. Ostrzegają przed zalaniem Europy argentyńską i brazylijską wołowiną, która ich zdaniem nie tylko będzie tańsza, ale też zostanie wyprodukowana bez respektowania unijnych norm sanitarnych i kosztem dalszego karczowania puszczy amazońskiej.
To gruba przesada. Co prawda sama Argentyna mogłaby wyżywić 400 mln osób, dziewięć razy więcej, niż ma obywateli, tak korzystne są tam warunki naturalne, ale Bruksela zadbała, aby wielkość importu nieobjęta cłami była relatywnie niewielka. Unijni urzędnicy są też zaprawieni w egzekwowaniu od krajów trzecich unijnych norm: wie o tym doskonale chociażby Maroko, próbujące konkurować na rynku warzyw i owoców z Hiszpanią.
Prawda jest taka, że to porozumienie będzie o wiele więcej kosztować Argentynę i Brazylię. To kraje, które od dziesięcioleci wychodziły z założenia, że są tak wielkie, iż mogą być niemal samowystarczalne. Pod osłoną wysokich ceł, skomplikowanych regulacji i powszechnych układów korupcyjnych wyrosły tam bardzo niewydolne gospodarki. Dość wspomnieć, że Brazylia, kolos wielkości kontynentu europejskiego, obdarzony znakomitym klimatem i żyznymi ziemiami, jest dużo biedniejsza od Białorusi czy Macedonii Północnej, zaś koszt wyprodukowania tam porównywalnego samochodu jest dwukrotnie wyższy niż w Meksyku.
Teraz to wszystko się zmieni. Zaczynając właśnie od samochodów, które po stopniowym zniesieniu 35-procentowych ceł będą musiały konkurować choćby z niemieckim przemysłem motoryzacyjnym.