Ulokowano go ?w hali przylotów portu lotniczego ?na Okęciu. Wystarczy stanąć tam ?na chwilę wśród oczekujących, ?by przenieść się do przełomu ?lat 80. i 90.
Tu mogę sobie np. przypomnieć, jak wygląda przedstawiciel gatunku cinkciarzy, wypełzającego masowo ?z podziemi właśnie w czasie ustrojowej transformacji. Sympatyczny pan, który wychodzących pasażerów informuje tonem konfidencjonalnym (idealnie tym samym, którym panowie krążący pod Pewexami nęcili: „Bony, dolary, bony..."), że działający na lotnisku kantor (jak każdy lotniskowy kantor) ma niekorzystne kursy, a on pomoże w sensownej wymianie waluty. Zanim człowiek przejdzie pięć metrów, już staje mu na drodze akwizytor taksówkarskiej mafii, która mimo okresowego prężenia muskułów przez władze lotniska nadal ma się świetnie (przechodzę tamtędy średnio raz na dwa tygodnie, w wymruczanych ofertach kursu na Centralny za pięć stówek wciąż mogę przebierać). Do taxi-mafiosów (też zawiązujących przecież swoje pierwsze spółki pod dworcami właśnie te ćwierć wieku temu) już nawet przywykłem. Cinkciarz zdumiał mnie jednak na tyle, że zapytałem o niego panów pilnujących lotniska. Pożartowaliśmy pysznie. „To co, panowie, jest już mafia-taxi, jest waluta, teraz chyba czas na agencję towarzyską?". „Wie pan, chcieliśmy w Polsce kapitalizmu, jest kapitalizm – marketing bezpośredni, frontem do klienta, pełna oferta".
I wtedy mnie olśniło. Dotąd, mijając to wszystko, zachodziłem w głowę, jak to możliwe, że firma zarządzająca tysiącami operacji lotniczych ?i bezpieczeństwem milionów pasażerów od tylu lat nie jest ?w stanie zapewnić porządku na kilkuset metrach kwadratowych. ?Dziś się zastanawiam: a może hala przylotów to nieudolna instalacja, którą władze lotniska przygotowały dla turystów na 25-lecie naszej wolności? Może chcą, by narodowie dowiedzieli się, jak twórczo Polacy umieją się przystosowywać do ciężkich systemowych realiów, pokazać im, jak to rodacy umieszczeni kiedyś w komorze deprywacyjnej przez Balcerowicza zaczęli brać sprawy w swoje ręce i urządzać ją sobie jeszcze bez ładu i składu, ale z podziwu godną determinacją i pomysłowością? By uświadomili sobie, że to wszystko, co zaraz zobaczą: drogi, piękne budynki, sklepy, wyrosło z niezłomności tych, co zamiast rozpaczać, że system ich gnębi, wyciągnęli z piwnicy polowe łóżka, sklecili kioski typu szczęki, pojechali do pierwszych hurtowni, nabyli, co trzeba, i w biegu uczyli się, co to znaczy klient, handel, reklama?
Ale jeśli taki był twórczy zamysł, to ośmielam się wnosić, żeby historii polskiej przedsiębiorczości nie uczono przez odkopywanie patologii. Niech w hali przylotów staną owe łóżka i szczęki. Niech staną przy nich ci, którzy ucząc się od podstaw owego bezpośredniego marketingu, zbudowali polski kapitalizm. Pokażmy światu bohaterów polskiej transformacji, nie jej cinkciarsko-mafijne nowotwory.
Autor jest twórcą portalu stacja7.pl