Nie inaczej jest przed jutrzejszą Radą Naczelną PSL. Właściwie obecny wicepremier i minister gospodarki miał zaledwie pół roku spokoju od momentu wyboru na prezesa Stronnictwa, podczas listopadowego kongresu w 2012 roku. Można odnieść wrażenie, że ludowcy zrobili sobie dyscyplinę sportu z grożenia Piechocińskiemu odwołaniem, a później nie wykonywaniu żadnych ruchów tym kierunku.
Równo rok temu, a więc w lipcu 2013 roku powodem do takich rozważań było rozwiązanie przez Naczelny Komitet Wykonawczy struktur PSL na Dolnym Śląsku pod pretekstem, że władze zostały wybrane niezgodnie ze statutem. Decyzja ta doprowadziła do buntu dolnośląskiej organizacji. To wówczas po raz pierwszy mówiono zupełnie poważnie, że jeżeli struktury dolnośląskie były wybrane niezgodnie ze statutem, a na kongresie poparły Piechocińskiego, który pokonał Waldemara Pawlaka zaledwie kilkunastoma głosami, to jest to powód do podważenia wyników wyborów. Co prawda do tego nie doszło ale Rada Naczelna PSL nakazała NKW by przemyślało swoją decyzję w sprawie organizacji dolnośląskiej.
Przeciwnicy nowego prezesa liczyli jednak szable i knuli po kątach, uznając, że jest to ostatni dzwonek by odwołać Piechocińskiego przed serią wyborów. W rezultacie przed kolejną Radą Naczelną w październiku ponownie nasiliły się spekulacje o odwołaniu Piechocińskiego. Wśród delegatów nie znalazł się jednak nikt odważny do postawienia takiego wniosku. Być może dlatego, że nie było kandydata na następcą Piechocińskiego. Pawlak nie powrócił jeszcze z wewnętrznej emigracji, na którą się udał po utracie funkcji prezesa, Marek Sawicki lizał rany po odwołaniu go z ministerstwa rolnictwa, a Władysław Kosiniak-Kamysz zastanawiał się czy nadszedł już jego czas i doszedł do wniosku, że nie.
Kolejne gadanie o odwołaniu Piechocińskiego nasiliło się pod koniec listopada ubiegłego roku, gdy doszło do rekonstrukcji rządu. Ludowcy byli wściekli, że premier Donald Tusk nawet nie zaprosił wicepremiera z PSL na konferencję, podczas której przedstawiał nowych członków koalicyjnego rządu. Ale gdy w jednym badaniu opinii publicznej PSL uzyskało najniższe w historii poparcie, wynoszące zaledwie 2 proc. działacze się przestraszyli i wszelkie spekulacje o odwołaniu Piechocińskiego ucichły.
I gdyby nie pomysł prezesa, że podda całe NKW weryfikacji po wyborach europejskich, prawdopodobnie w ogóle nie byłoby tematu jego odwołania. Ale ponieważ deklaracja padła a później prezes zaczął się z niej rakiem wycofywać, to rozjuszeni działacze zaczęli się odgrażać, że na jutrzejszej Radzie Naczelnej może paść wniosek o odwołanie prezesa. Czy jest to realne? Prawdopodobnie wszystko skończy się jak zwykle czyli tai wniosek w ogóle nie padnie. Zbliżają się wybory samorządowe, obecny prezes poczynił już przygotowania do kampanii i nie byłoby zręcznie go teraz odwoływać. Zresztą działacze terenowi zajęci są kampanią i wcale nie chcą przewrotów. Nie bez powodu słychać głosy, że odwołanie Piechocińskiego to pestka ale znalezienie jego następcy, który pogodziłby zwaśnione partyjne obozy, to prawdziwe wyzwanie.