Nieoficjalnie wiadomo, że uzasadnienie decyzji o umorzeniu obciąża warszawskich prokuratorów, którzy prowadzili śledztwo. Mowa w nim o naciąganiu dowodów mających potwierdzić udział biznesmena w spisku, a także o zamkniętych przez lata w policyjnych szafach dokumentach przekreślających zasadność listów gończych czy wniosków o ekstradycję.
W efekcie prysł mit groźnego i nieosiągalnego dla organów ścigania mafiosa z Chicago. Sprowadzenie go do Polski miało być kluczem do rozwiązania mrocznej zagadki, którą przez lata karmiono opinię publiczną. Wielu komendantów policji i ministrów sprawiedliwości marzyło o aresztowaniu Edwarda M., planując, że będzie to dla nich trampolina do dalszej kariery.
Ze wszystkich tych marzeń, planów i kalkulacji dziś pozostała tylko wielka kompromitacja zastępów zaangażowanych w sprawę prokuratorów chcących osiągnąć spektakularny sukces za wszelką cenę.
Od dłuższego już czasu można było odnieść wrażenie, że śledztwo w sprawie zabójstwa Papały ma bardziej medialny niż rzeczywisty wymiar. A w działalności prokuratury jest wiele przypadku i działań po omacku pod naciskiem opinii publicznej, a przede wszystkim pod presją politycznych oczekiwań. Sytuacją kuriozalną, niespotykaną w procesie karnym, było przecież podzielenie śledztwa po kilkunastu latach jego trwania. Skutkiem były dwie wersje wydarzeń, dwa odrębne akty oskarżenia skierowane do dwóch prokuratur przeciwko zupełnie innym osobom, opisujące czyny i motywy działania w odmienny sposób.
Taki właśnie jest efekt presji i żądzy sukcesu. Nie wiadomo, czy sprawa Papały znajdzie kiedyś swój finał. Osobiście szczerze w to wątpię. Ludzie, którzy doprowadzili do tak kuriozalnej sytuacji, powinni jednak ponieść odpowiedzialność, bo ich działania zaciemniały drogę do prawdy.