Nawet nie w sensie uproszczeń w jego postrzeganiu, choćby w wizji roli Polaków w tej niemieckiej zbrodni, ale że Zagłada będzie zarówno punktem wyjścia, jak i historyczną puentą całości ekspozycji.
Na szczęście jest inaczej. Muzeum jest pomnikiem życia. Wspólnego trwania na dobre i na złe w kraju, który dokąd był wolny, w relacjach polsko – żydowskich dawał przestrzeń tolerancji i – choć bez zachowania symetrii – wzajemnemu szacunkowi. Nie można tego widzieć inaczej, ekspozycja dostarcza bezdyskusyjnych dowodów.
A jednak nawet w tym muzeum, przechodząc przez kolejne części wystawy wpada się w tryby chronologii, która nieuchronnie prowadzi do Zagłady. Z każdym krokiem czuje się jej zbliżający oddech, intuicję dramatu, który musi nadejść i w końcu nadchodzi.
Cokolwiek byśmy nie mówili o życiu, jakkolwiek nie sławili tych, którzy stworzyli Paradisus Judeorum, dziejowa puenta jest nieunikniona. Przytłacza na długo przed przerażająca prostotą i czernią tych sal, które dokumentują Holocaust.
I dlatego ciężar milionów ludzkich istnień, ciężar zamordowanej kultury, ciężar braku ciągłości nie pozwalają wyjść stamtąd na pewnych nogach. Każdy chociaż odrobinę osadzony w historii człowiek musi to ciężko odchorować. Podobnie jak trudno mu będzie uwolnić od obrazów i cieni, które zostawiło nad Wisłą Shoah.