Nie mam i nigdy nie miałem wątpliwości, że samorząd terytorialny to sedno demokracji obywatelskiej. Może dlatego w czasach komunizmu był tak fasadowy. I na pewno dlatego po przemianach początku lat 90. trzeba było go budować od podstaw. Mało kto pamięta, że pierwsze, historyczne, w pełni wolne polskie wybory odbyły się w maju 1990 roku i wyłoniły samorządy gmin. Trzeba było następnych niemal dziesięciu lat, by w nowoczesny samorząd zostały wyposażone powiaty i województwa. Dziś nie wyobrażamy sobie kraju bez rozwiniętej samorządności.
Czy polska samorządność to tylko sukces? Pewnie nie, ale wyrazem skrajnej ślepoty byłoby, gdybyśmy nie dostrzegali, ile dała naszemu krajowi uwolniona w samorządach energia obywatelska. W ciągu kilkunastu lat zapyziała szarobura rzeczywistość polskich wsi i miast przerodziła się w zadbany krajobraz.
Samorząd to my sami i nasze podstawowe sprawy
Czy rozumiemy, że samorząd to my sami i nasze najbardziej podstawowe sprawy? Może jeszcze nie zawsze i nie wszyscy, ale wiedza, że od naszego świadomego wyboru zależy najbliższe otoczenie, przedszkola, szkoły, ośrodki zdrowia, plany zagospodarowania przestrzennego, ulice, chodniki i parki, powoli staje się powszechna.
Samorząd to też wieczne wyzwanie. Jak każda instytucja życia publicznego nadaje się do poprawienia. Przed nami wciąż dyskusja o ograniczaniu, bądź nie, kadencyjności organów, o referendach lokalnych, o zmianach w podziale administracyjnym, o zasadach finansowania samorządu w ślad za zwiększającymi się zadaniami zleconymi z zakresu administracji rządowej, o wykorzystaniu środków unijnych. To wszystko tematy istotne, a nawet palące, ale debata, która przed nami, nie będzie miała na celu kwestionowania modelu samorządności, lecz jedynie poprawę jej jakości. By mogła się odbyć, musimy aktywnie ją kreować, także poprzez indywidualny akt wyborczy.