Ktoś musiał podjąć to wyzwanie; ktoś musiał przemyśleć główne słabości ówczesnej Polski i znaleźć na nie receptę. Na dodatek zaordynowane leki musiały być skuteczne, bo podobnej choroby nigdy wcześniej nie leczono, i terapia, choć trudna, musiała być konsekwentna, a to wymagało niebywałej siły woli.
Każda perspektywa historyczna narzuca swoją optykę. Dziś jako beneficjenci tamtych reform możemy dyskutować o błędach, przypominać o sferach wykluczenia, wyliczać zakłady pracy, co to mogły przetrwać, a nie przetrwały, albo biadolić nad potrzebą odbudowy przemysłu. Jednak wtedy Polska stanu wojennego i bankrutującego socjalizmu była na progu ostatecznego załamania. Karnawał „Solidarności" i stan wojenny podważyły jakąkolwiek legitymację komunistycznej władzy. Byliśmy jako naród w stanie rewolty wobec własnego państwa.
Widoczne to było nie tylko w polityce, ale również w ufundowanej na fałszywych przesłankach gospodarce. To z jednej strony jej nakazowo-rozdzielczy charakter, z drugiej zaś uwikłanie w absurdalny, skrajnie zideologizowany system o nazwie RWPG, z tzw. rublem transferowym czy elementarnym brakiem poszanowania reguł podaży, popytu i konkurencji. W ten system wkalkulowano również zalegalizowaną kradzież, czyli przywileje gospodarcze dla tzw. jgu (jednostek gospodarki uspołecznionej), wobec których prywatna własność z zasady była na pozycji przegranej. W tamtej Polsce stało się w całonocnych kolejkach po żywność, kupowało się na kartki, a kaleka odsprzedający bułki z drobnym zyskiem był skazywany za spekulację. I najważniejsze: etos ludzkiej pracy sięgał przysłowiowego bruku.
Alternatywa? Czy była możliwa, wyobrażalna? Bo niewątpliwie konieczna. Komuniści mieli tego świadomość. Szukali jakichś rozwiązań pośrednich, bredzili o „trzecich drogach", słowo „kapitalizm" wciąż było przeklęte. Jednak świadomość katastrofy zmusiła ich do poluzowania w gospodarce. Już w 1988 roku premier Mieczysław Rakowski zdecydował się poprzeć tzw. ustawę Wilczka, która dawała szerokie pole prywatnej przedsiębiorczości. Świadomość potrzeby fundamentalnych reform była powszechna. Tylko jak je zacząć? W którą stronę poprowadzić? Jak się do nich zabrać? Skala wyzwań do dziś rzuca na kolana.
Plan Balcerowicza był więc niezbędny. Powstał szybko. Nie był aż tak brutalny, jak się dziś uważa. Jego skutki były dla niektórych okrutne, ale wciąż pytam, czy mogło być inaczej? Zatrzymał inflację. Uwolnił kurs złotego. Wyrównał szanse przedsiębiorstw niezależnie od form własności. Zmusił do spłacania kredytów. I całkiem naturalnie wprowadził do języka słowo, które wcześniej było zakazane: kapitalizm. Za to jestem szczególnie wdzięczny. Nastąpiła demitologizacja obu pojęć będących w komunizmie symbolami dobra i zła: socjalizmu i kapitalizmu, które od tamtych czasów funkcjonują jako równoprawne koncepcje organizacji życia gospodarczego.