Pojawił się po raz któryś, chyba najmocniej do tej pory, ton zniecierpliwienia i nagany wobec Rosji oraz personalnie pod adresem Władimira Putina. Trump odkrył, że rosyjski prezydent go zwodzi i wcale nie chce pokoju z Ukrainą. Pojawiły się nawet zapowiedzi represyjnych sankcji: zaporowych ceł nakładanych na samą Rosję i na te państwa, które kupują od niej tanią ropę. A także ewentualność poparcia innych restrykcji szykowanych od miesięcy w Senacie przez Lindseya Grahama, skądinąd republikanina przywiązanego do antyrosyjskiego kursu tej partii jeszcze sprzed ery Trumpa.
Nie przywiązujmy się jednak nadmiernie do tego sygnału. Bo z jednej strony Kreml już zdążył oznajmić, że nie przestraszy się żadnych sankcji. Stopień determinacji Putina jest tak duży, że to chyba nie blef. Z drugiej strony sam Donald Trump oznajmia, że chce jeszcze pracować nad rosyjskim przywódcą. Co więcej, dał mu 50 dni na zmianę polityki, wiedząc przecież, że Rosja szykuje potężną ofensywę na Ukrainę – może nawet taką, która przesądzi o losach wojny.
Ponadto Trump zapowiada sprzedaż broni Europie, która trafić ma do Ukrainy. Wznowił też dostawy defensywnego sprzętu dla Kijowa. Wcześniej je zablokował, preferując wspomaganie Izraela. Miało być to zgodne z jego doktryną „America First”. Teraz zgodne z tą samą doktryną ma być wspieranie, w ograniczonym jednak zakresie, Wołodymyra Zełenskiego. Przy okazji kontrowersji wokół zaangażowania USA w konflikt z Iranem amerykański prezydent przypomniał cierpko swoim wyznawcom, że to on decyduje, co jest zgodne z hasłem „Ameryka na pierwszym miejscu”, a co nie jest. Zabrzmiało to po monarszemu – aczkolwiek to jego ulubiony styl.
Czytaj więcej
Trzeba zagłębić się daleko w przeszłość, aby znaleźć prezydenta, który podobnie zmieniłby Stany Z...
Donald Trump i jego kłamstwa o rakietach wystrzelonych w Moskwę
Patrząc na ów 50-dniowy termin, po którym minie postawione Rosji ultimatum, nie wygląda jednak na to, aby Trump czuł się zdolny i gotowy do jakiegoś przełomu. Już kilka razy zaostrzał ton wobec Moskwy, by następnie powrócić do flirtów z dyktatorem. Niedawno obwieścił, że w czasie swojej pierwszej kadencji straszył Putina rakietowym atakiem na Moskwę i w ten sposób powstrzymał go przed agresją. To oczywiste banialuki. Gdyby miały być prawdą, trzeba by zadać pytanie, dlaczego nie jest zdolny wywrzeć na Rosji podobnej presji teraz.