Ich kolejność raczej nie jest przypadkowa. Najpierw (wyznaczona godzina: 19:40) Bronisław Komorowski będzie rozmawiał z prezydentem Francji Francoisem Hollandem, a zaraz potem (20:30) z przywódcą Ukrainy Petrem Poroszenką. Można się domyślać, że sytuacja na froncie na wschodzie Ukrainy będzie głównym, jeżeli nie jedynym tematem.
Hollande był politykiem, który całkiem niedawno oświadczył, że Władimir Putin zapewnił go, iż nie zamierza podsycać konfliktu w Donbasie, intencje ma dobre, zależy mu na pokoju i współpracy z Europą. Francuski prezydent potraktował to poważnie. Teraz wie, że niesłusznie.
Dziś z Brukseli nadeszły wieści, że UE jest gotowa do rozważenia nowych sankcji wobec Moskwy. Komorowski będzie zapewne utwierdzał Hollande'a w przekonaniu, że solidarna stanowczość Unii nie powinna być zjawiskiem krótkotrwałym. Nic nie wskazuje na to, by Putin zrezygnował z podporządkowania sobie Ukrainy. Francja zaś zachowuje się chwiejnie, nie po raz pierwszy szybko chce uwierzyć, że Rosja już nie jest agresorem na Ukrainie, w związku z tym można wrócić do robienia z nią interesów (w tym dostarczyć jej supernowoczesny okręt desantowy Mistral). Ta chwiejność to oczywiście problem w stosunkach polsko-francuskich (podobnie jak wyposażenie rosyjskiej floty w okręt znakomicie nadający się do wojen hybrydowych, ulubionych przez Moskwę).
Ale jest to problem do przezwyciężenia. Warto zadbać o sojusz z Francją. Francja, odkąd Wielka Brytania skupiła się na rozważaniach o swojej przyszłości w UE, jest jedynym poważnym militarnym graczem w Unii Europejskiej, z którym można jakiś sojusz zawrzeć.
Nieoczekiwane spotkanie Komorowskiego z Hollandem temu może służyć. Jest też ono zapewne próbą powrotu Polski do grupy państw mających wpływ na dyplomatyczne zabiegi wobec Ukrainy. Nie będzie to łatwe, bo jak się wydaje, Władimir Putin uważa, że ma w sprawie prawo weta. Ale próbować trzeba, bo bierność Warszawy wobec Kijowa, z którą mieliśmy do czynienia przez wiele miesięcy 2014 roku nic dobrego nie przyniosła.