Szef MON miał znaleźć w armii natychmiast kilkanaście miliardów złotych oszczędności albo podać się do dymisji.
Na szczęście dziś takie podejście w polskiej polityce to już przeszłość. Wicepremier i minister obrony Tomasz Siemoniak ponowił w czwartek deklarację o zwiększeniu nakładów na obronność, przyspieszeniu programu modernizacji polskiej armii oraz wzroście liczby szkolonych rezerwistów i ochotników. W dodatku liczba zagranicznych żołnierzy NATO, którzy będą ćwiczyć w Polsce, ma przekroczyć 10 tys. Jak ujawnia w rozmowie z „Rzeczpospolitą" szef Sztabu Generalnego WP generał Mieczysław Gocuł, w naszym kraju ćwiczyć będą również oddziały bardzo szybkiego reagowania sojuszu, a więc tak zwana szpica. W Polsce powstaną również komórki operacyjne, które mogą przygotować ewentualną pomoc wojskową natychmiastowego reagowania. To wszystko może oznaczać, że poziom bezpieczeństwa Polski realnie wzrośnie po raz pierwszy od wielu lat.
Oczywiście nie sposób uciec w tej sprawie od polityki. Rok temu konflikt na Ukrainie pomógł rządzącej PO wygrać wybory europejskie. Obecny wzrost napięcia rosyjsko-ukraińskiego ma też swoje znaczenie polityczne. Podobnie jak i fakt, że premier Ewa Kopacz ministra obrony narodowej uczyniła swym zastępcą w rządzie. W sposób naturalny służy to też prezydentowi, który sprawy obronności umieścił w centrum swych zainteresowań.
Ale nawet jeśli wzmocnienie obronności jest elementem kampanii wyborczej, może mieć dla naszego kraju długofalowe konsekwencje. I to nawet wówczas, gdy zapomnimy o politykach, którzy dziś są na pierwszych stronach gazet.