Takie stanowisko trybunał narzuca pozwanym Włochom, ale zaraz zrobi to zapewne innym członkom Rady Europy, w tym Polsce.
Trybunał domaga się uznawania związków par tej samej płci, ale nie nazywania ich małżeństwem. I to jest element, w którym można upatrywać jakiejś nadziei na uniknięcie totalnej i niebezpiecznej rewolucji. To, że gejom czy lesbijkom w Polsce trzeba ułatwić życie, nie budzi bowiem moich wątpliwości. Na przykład w sprawach dziedziczenia czy odwiedzin w szpitalach. Nie widzę też przeciwwskazań, żeby efektem debaty była jakaś kompromisowa forma związków partnerskich.
Jednak trybunał w Strasburgu nie zamierza czekać na żadne debaty, szukać kompromisów, brać pod uwagę zdania milionów ludzi, którzy wychodzą na ulice protestować przeciwko całkowitemu zrównywaniu związków par hetero- i homoseksualnych i przyznanie tym drugim praw do adopcji dzieci. Sędziowie dostrzegają wrażliwość wyłącznie LGBT, inna ich nie interesuje.
Ta decyzja strasburskich sędziów zbiega się w czasie z publikacją raportu unijnego urzędu statystycznego, z którego wynika, że w UE małżeństwa to przeżytek. Jest ich dwa razy mniej niż w poprzednim pokoleniu. Na dodatek statystyczna kobieta, zamężna czy nie, ma jedno dziecko i pół. Zaspokajanie własnych potrzeb wygrywa z poświęceniem.
Decyzja siódemki strasburskich sędziów (wśród nich poza przedstawicielami państw unijnych są Gruzinka, Bośniak i Albańczyk) to symbol triumfu nowej cywilizacji. Cywilizacji, w której małżeństwa kobiety i mężczyzny są obciachowe i passé, a związki homoseksualne cool i trendy.
Nietrudno sobie wyobrazić, co to oznacza dla przyszłości Europy (tej z UE, bo Rada Europy obejmuje znacznie więcej krajów). Dla demografii, systemów emerytalnych, służby zdrowia.