Na razie bardzo zimną, bo w Arktyce, ale wraz ze zmianami klimatycznymi się ociepli. Śniegi topnieją, odkrywając nowe szlaki komunikacyjne i ułatwiając dostęp do niezwykłych bogactw naturalnych.
Rosja, choć bogactw nie brakuje jej u siebie, już wyciąga rękę po następne. Jej aspiracji dotyczących północnego wierzchołka globu nie będą jednak samotnie realizowali geologowie, nafciarze i kapitanowie statków handlowych. Komfort pracy zapewni im rosyjska armia. W błyskawicznym tempie powstają nowe bazy lotnicze w Arktyce, działa powołane niecały rok temu specjalne arktyczne dowództwo armii rosyjskiej.
W Kanadzie rosyjski podbój północy stał się jednym z najważniejszych tematów zakończonych właśnie wyborów parlamentarnych. Ich zwycięzca i przyszły premier, liberał Justin Trudeau, uznał Władimira Putina za prowokatora i zapowiedział, że stawi mu odpór w Arktyce.
Nie będzie to łatwe. Symbolem siły w tym regionie są lodołamacze. Rosja ma ich kilkadziesiąt i buduje następne, a Kanada tylko jeden, i to wiekowy. Niewiele więcej, bo trzy, służy w USA. W tym jeden ciężki porównywalny z tymi rosyjskimi.
Prezydent Barack Obama, który na początku września odwiedził najbardziej zainteresowany sprawą stan, Alaskę, chyba podobnie jak Justin Trudeau zrozumiał powagę sytuacji i zapowiedział zamówienia nowych lodołamaczy. Z tym że w optymistycznej wersji pierwszy pojawi się w Arktyce w 2020 r. Może być już za późno.