Minął czas wyznaczony przez władze krajowe Platformy Obywatelskiej na zgłaszanie się potencjalnych kontrkandydatów Małgorzaty Kidawy-Błońskiej. Wyglądało na to, że nikt się nie zgłosił. Prawybory były pomyślane jako wielki medialny spektakl, który miał rozwiązać dwa problemy. Pierwszy dotyczył całej PO: publiczne debaty kandydatów miały się stać świętem wewnątrzpartyjnej demokracji, co wobec coraz lepiej radzącej sobie w Sejmie Lewicy pokazałoby wszystkim, że to Platforma jest hegemonem po stronie opozycji. Drugi był problemem Grzegorza Schetyny – prawybory odwlekały wewnątrzpartyjne rozliczenia i dawały przewodniczącemu cenny czas na przygotowanie się do wyborów przewodniczącego.
Powodzenie prawyborów dałoby więc argumenty stronnikom Schetyny. Ich fiasko zaś byłoby nie tylko blamażem partii, ale też kłopotem samego przewodniczącego. Wszak od razu zaczęły się pojawiać głosy, że skoro jest tylko jeden kandydat, trzeba całą procedurę przyspieszyć. A skoro szybciej skończą się prawybory, szybciej też przyjdzie czas na wewnętrzne porachunki. Z pewnością jednak taki scenariusz był dla Schetyny niekorzystny. Dlatego zgłoszony w ostatniej chwili kontrkandydat to wybawienie dla lidera PO.
Liderzy partii nabrali jednak wody w usta i nie chcieli zdradzić, kto to taki. Partia uniknęła blamażu, ale wpadła w inną pułapkę. Zapewnienia Schetyny, że nazwisko tajemniczego kandydata poznamy w piątek, odebrały całej procedurze prawyborów powagę. PO robiła też krzywdę samemu kandydatowi, każąc czekać opinii publicznej trzy dni na ogłoszenie jego nazwiska. On sam postanowił jednak się ujawnić. W środę wieczorem prezydent Poznania Jacek Jaśkowiak uciął absurdalne spekulacje i ogłosił w mediach społecznościowych, że to on postanowił rzucić wyzwanie Kidawie-Błońskiej.