Takie uzasadnienie usłyszał Stasys Eidrigevicius, wybitny malarz i plakacista mieszkający w Warszawie, którego dzieła bywają często fałszowane.
W tym wypadku poszło o fałszywkę pasteli pt. „Twarz”, która była przedmiotem prokuratorskiego śledztwa. Wstawiono ją do jednego ze znanych stołecznych domów aukcyjnych.
Prokuratura musiała umorzyć postępowanie z powodu niewykrycia sprawcy oszustwa, ale wystąpiła do sądu karnego o orzeczenie przepadku podróbki i jej zniszczenie. Taką możliwość przewiduje [link=http://www.rp.pl/aktyprawne/akty/akt.spr?id=71275]prawo autorskie [/link](obok odpowiedzialności stricte karnej), chociażby fałszywy utwór nie był własnością sprawcy. Chodzi po prostu o to, by podróbka nie pozostawała dłużej w obrocie.
Sąd nie uwzględnił jednak wniosku prokuratury. Uznał bowiem, że w gruncie rzeczy nie dysponuje ona żadnym dowodem wskazującym, iż faktycznie obraz nie jest oryginalnym dziełem Stasysa Eidrigeviciusa.
– Stwierdzenie malarza, jakoby sposób malowania i zestawienia kolorów były mu obce, a jego podpis na obrazie był sfałszowany, nie może być uznane za wystarczający dowód fałszerstwa. [b]Gdyby sąd uwzględnił wniosek prokuratora i zarządził zniszczenie zakwestionowanego obrazu, w skrajnym wypadku mogłoby to oznaczać, że unicestwiono dzieło oryginalne[/b], mające legalnego właściciela – stwierdził warszawski Sąd Rejonowy.