Nie było na Vogtland Arenie mocnych na norweskiego lidera PŚ, można już mówić, że zdobywcy wielkiej Kryształowej Kuli. Trudno, by było inaczej, gdy wygrywa się 10 z 19 konkursów. Nadzieję rywali może jedynie budzić fakt, że przewaga Graneruda nie zawsze jest wielka. W sobotę wygrał ze Stochem o 12,6 pkt, w niedzielę z Borem Pavlovciciem tylko o 0,7.
W drugim konkursie emocji było zdecydowanie więcej. Najpierw dlatego, że Granerud nie wygrał prologu (uczynił to jego rodak Robert Johansson) i nie prowadził po pierwszej serii. O niecały punkt wyprzedzał go wicelider PŚ Markus Eisenbichler. Dalej też był interesujący tłok: w przedziale trzech punktów za Norwegiem mieściła się piątka: Keiichi Sato, Yukiya Sato, Stoch, Johansson i Pavlovcić.
Norwegowie nie mogli mówić o pełnej satysfakcji, gdyż kontroler Sepp Gratzer zdyskwalifikował Mariusa Lindvika za nieprawidłowy kombinezon, a okoliczności wskazywały, że ubiór skoczka naciągnął się przypadkowo, po potknięciu Lindvika w drodze na kontrolę.
W finałowej serii fantastyczny skok oddał Dawid Kubacki – 146 m (zadrżał rekord skoczni – 146,5 m). Polak chwilę prowadził, lecz innym też powiało pod narty. Domen Prevc skoczył 144 m, Yukiya Sato 144,5 m, Pavlovcić też 146 m, co skłoniło jury do obniżki rozbiegu. Stoch i Johansson na tym trochę stracili i nie wyprzedzili Słoweńca.
Granerud zaś wykonał sprawdzony manewr – za radą trenera poprosił o dodatkowe obniżenie rozbiegu. Wyszło dobrze, premia za niską belkę plus punkty za 140,5 m w dobrym stylu wystarczyły, by był przed Pavlovciciem.