, założyciela firmy analitycznej Birinyi Associates, amerykański indeks S&P 500 zyska w tym roku co najmniej 8 proc. Oznaczałoby to, że zakończy rok na poziomie nie niższym, niż 1374 pkt. (na zamknięciu poniedziałkowej sesji było to 1280,7 pkt).
Tymczasem ankietowani przez agencję Bloomberga analitycy prognozują średnio, że S&P 500 dojdzie w tym roku do 1345 pkt. To oznaczałoby jego wzrost o około 6 proc. Prognozy analityków na początku roku tak zachowawcze nie były już od 2005 r.
W sierpniu ub.r., gdy w związku z ryzykiem niewypłacalności USA indeks S&P 500 zniżkował najszybciej od października 2008 r., a analitycy na wyprzódki cięli swoje prognozy, Birinyi zalecał, aby nie pozbywać się akcji. I choć przecena na Wall Street trwała jeszcze kilka miesięcy, ostatecznie okazało się, że analityk węgierskiego pochodzenia miał rację: S&P 500 w październiku zaczął odrabiać straty i zakończył 2011 r. na niezmienionym wobec 2010 r. poziomie.
Prognozy Birinyi'ego opierają się na założeniu, że historia lubi się powtarzać. Tymczasem od 1962 r. hossy na amerykańskim rynku akcji trwały średnio cztery lata i 23 dni i wynosiły S&P 500 o 120 proc. w górę. To może oznaczać, że rynek byka, który z przerwami trwa od marca 2009 r. i spowodował wzrost S&P 500 o 89 proc., ma jeszcze duży potencjał.