Łączna wartość trzech serii obligacji SK Banku, dopuszczonych do obrotu na rynku Catalyst wynosi 75 mln zł. Bank z Wołomina to już kolejny tegoroczny bankrut na prowadzonym przez warszawską giełdę rynku, gdzie inwestorzy mogą handlować obligacjami korporacyjnymi. W przypadku upadłego Polskiego Holdingu Medycznego PCZ na rynku były papiery za 71 mln zł, Kerdosu i jego spółki Dayli – odpowiednio 31 mln zł i 5 mln zł, Uboat-Line zaś– łącznie 8,6 mln zł.
Kwoty nie są wielkie, ale trzeba pamiętać, że często obligacje te kupowali inwestorzy indywidualni. I to oni w poprzednich latach sparzyli się na kilkunastu bankructwach emitentów z Catalyst. Najsłynniejsza była upadłość Ganta, którego obligacje za ponad 70 mln zł były notowane na tym rynku.
Catalyst rośnie bez względu na wpadki bankrutów. – Które zresztą nie są rzeczą wyjątkową. Konieczność wyceny ryzyka kredytowego emitenta, ocena jakości podmiotu oferującego jest rzeczą niełatwą. Świadczą o tym dobitnie ostatnie przypadki Kerdosu czy właśnie SK Banku – podkreśla Wojciech Łaciak, zarządzający funduszami obligacji.
Czy inwestorzy odwrócą się od tego rynku? – Kolejna upadłość o znaczącej wartości na pewno nadweręża zaufanie do Catalyst, który przeżywa ciężkie chwile. Jeżeli tak dalej pójdzie, to grono inwestorów indywidualnych na nim inwestujących znacznie się zmniejszy – uważa Kamil Gemra, partner zarządzający InnerValue. – Potrzebne są strukturalne zmiany i dyskusja środowiskowa. Bez niej Catalyst skończy jak NewConnect – dodaje. Pojawia się obawa, że i tak niska płynność handlu na rynku Catalyst jeszcze zmaleje.
Co na to GPW, właściciel tego rynku? – Jest wielu rzetelnych emitentów, którzy regularnie pozyskują kapitał z obligacji i terminowo regulują swoje zobowiązania. Giełda stosuje określone regulaminem kryteria przy dopuszczeniu spółek na rynek, ale nie ma narzędzi bezpośredniego oddziaływania na sytuację finansową emitentów – podkreśla Paweł Tamborski, prezes GPW.