2,6 mld zł, w tym ok. 1,65 mld zł na pożyczki, to znaczna kwota. Przykładowo, jeszcze w 2009 r. mikrofundusze pożyczkowe, które udzielają finansowego wsparcia dla tych najmniejszych, często wykluczonych przez wielkie rynki finansowe firm, dysponowały kwotą ok. 900 mln zł.
– Nasz kapitał zwiększył się prawie trzykrotnie: z 24 mln zł do 65 mln zł – mówi Janusz Hawrył, dyrektor działu pożyczek w Lubelskiej Fundacji Rozwoju. – Ale, co najistotniejsze, to i tak jeszcze nie zaspokaja wszystkich potrzeb małych przedsiębiorstw.
Wśród funduszy UE na lata 2007–2013 lwia część wsparcia dla przedsiębiorstw to bezzwrotne dotacje. Pewna cześć, zgodnie z zaleceniami Komisji Europejskiej, została przeznaczona jednak na instrumenty zwrotne. To nie granty, ale pożyczki i poręczenia. Są one przeznaczone przede wszystkim dla mikro- i małych firm. Takie przedsiębiorstwa to w Polsce (zresztą nie tylko w Polsce) zdecydowana większość. Jak wynika z badań Polskiej Agencji Rozwoju Przedsiębiorczości, mamy ok. 1,8 mln aktywnie działających przedsiębiorstw (ich liczba w rejestrach to aż 3,9 mln), z czego aż około 95 proc. to te najmniejsze, gdzie pracuje nie więcej niż dziewięć osób.
To ogromna masa potencjalnych kredytobiorców dla banków, jednak bardzo mało mikrofirm korzysta z ich oferty. Dlaczego? Przyczyny leżą po obu stronach. Bankom łatwiej zarobić na udzieleniu stosunkowo niewielu kredytów dużym sprawdzonym firmom, niż na setkach pożyczek dla małych podmiotów.
Co ciekawe, wielkie banki niedawno w swoich strategiach zaczęły stawiać na sektor MŚP (małych i średnich przedsiębiorstw). – Jednak wciąż trudno mówić o ofercie bankowej w pełni dostosowanej do potrzeb tego sektora – zauważa Marek Mika, prezes Polskiego Związku Funduszy Pożyczkowych. – Przykładowo, w nomenklaturze bankowej podmioty, które działają krócej niż dwa a nawet trzy lata wciąż uważane są za firmy w początkowej fazie rozwoju, co oznacza, że mają utrudniony dostęp do finansowania – mówi Mika.