Widać wzmożoną aktywność środowiska bankowego w zachęcaniu przedsiębiorców do korzystania z unijnych pożyczek. To przygotowanie do okresu 2014–2020, w którym rola tzw. instrumentów zwrotnych ma wzrosnąć, czy raczej korzystacie z sytuacji, w której dotacje się kończą?
Banki wspierają przedsiębiorców w sięganiu po unijne środki od wielu lat. Do końca 2011 roku udzieliły ponad 50 mld zł kredytów, głównie na projekty dotacyjne. Od niedawna rozpoczęto wdrożenie kolejnej kategorii unijnego wsparcia – pożyczek, a banki są najlepiej przygotowanymi operatorami do obsługi takich instrumentów. Do lipca br. banki pożyczyły przedsiębiorcom ponad 271 mld zł, w tym prawie 164 mld zł mikro, małym i średnim. Są więc pierwszym i największym źródłem finansowania zewnętrznego dla firm. Dlatego też interesują ich nowe kanały dystrybucji, tym bardziej że wizja zwiększenia skali zaangażowania banków w nowej perspektywie nęci.

Bankowcy opowiadają się za pożyczkami w kontrze do bezzwrotnych dotacji. Skąd taka postawa?
W opinii ekonomistów, nie tylko bankowców, instrumenty rewolwingowe są po prostu efektywniejsze. I to nie tylko pod względem skali zastosowania (możliwość wsparcia większej liczby przedsiębiorców), ale szczególnie wobec aktualnej, trudnej sytuacji sektora finansów publicznych. Przykładowo w programie ramowym na rzecz konkurencyjności i innowacji (CIP) jedna publiczna złotówka unijnego poręczenia mobilizuje dla małego przedsiębiorcy 32 złote z rynku komercyjnego. W przypadku dotacji stymulator wygeneruje zaledwie 1–2 zł od beneficjenta. Różnica jest więc zasadnicza.