Wicepremier i minister finansów Zyta Gilowska przekonuje, że w wyniku działań rządu przedsiębiorstwa – zarówno w sektorze publicznym, jak i prywatnym – zyskały 30 mld zł, z czego firmy prywatne 15 mld zł. Przedsiębiorcy potwierdzają: mamy więcej pieniędzy, bo gospodarka rozwija się szybciej. Jednocześnie pokazują, że mimo utrzymującej się stałej 19-proc. stawki CIT z roku na rok płacą fiskusowi coraz więcej. – W ubiegłym roku udział podatku dochodowego w zysku brutto mojej firmy wynosił 24 proc., w tym jest już znacznie wyższy – wyjaśnia prof. Andrzej Blikle, właściciel firmy cukierniczej A. Blikle. – Wszystko przez wydłużenie listy kosztów, których nie można sobie odliczyć od przychodu. Rok temu było ich około 60, w tej chwili na liście jest już ponad 70 pozycji.
Doszły m.in. tzw. koszty reprezentacyjne. I przedsiębiorcy, i urzędy skarbowe mieli wcześniej problem z tym, co można zaliczyć do wydatków reklamowych, a czego nie. Ogłoszenia w prasie były wydatkami na promocję, ale już broszury rozdawane klientom niekoniecznie. Zyta Gilowska pod koniec ubiegłego roku postanowiła więc uprościć te przepisy. W ich wyniku dokonano podziału na koszty reklamy i reprezentacji. Te pierwsze można uwzględnić w kosztach, drugich już nie. – Skutek jest taki, że gdy posadziłem trawę przy kawiarni, to fiskus uznał, że jest to reklama, ale gdy to samo zrobiłem przy pracowni, to okazało się, że to już jest reprezentacja, i nie mogłem zaliczyć tego wydatku do kosztów – mówi Blikle.
To jednak nie koniec absurdów. Kosztem, w myśl przepisów, nie jest w bieżącym miesiącu niezapłacona składka ZUS, którą firmy płacą w następnym miesiącu. W bieżącym muszą więc od niej zapłacić podatek. – To jak rolowany z miesiąca na miesiąc kredyt dla państwa – wyjaśnia profesor. – W grudniu fiskus pożycza ode mnie pieniądze, aby je oddać w styczniu, ale zaraz odbiera je na nowo. Pożyczanie skończy się dopiero, gdy zamknę firmę – dodaje Blikle.
Jego zdaniem w ten sposób państwo ma do dyspozycji około 2 mld zł pieniędzy, które nigdy nie powinny z firm wypłynąć. Poważnym obciążeniem dla biznesu jest też danina na Fundusz Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych. Płaci się ją wówczas, gdy przedsiębiorca nie zatrudnia odpowiedniej liczby inwalidów. Na każdych 50 pracowników powinien być jeden niepełnosprawny. – Ja nawet mam ich u siebie, ale ze względów osobistych te osoby nie chcą się zarejestrować jako niepełnosprawni, wstydzą się, dlatego co miesiąc muszę zapłacić na fundusz 16 tys. zł – wyjaśnia przedsiębiorca.
Biznes nie doczekał się też obiecanej możliwości wliczenia w koszty wydatków poniesionych na zaniechane inwestycje. – Nie każda kawiarnia się przyjmuje, czasami trzeba się wycofać i lokal zamknąć, ale fiskusa to nie interesuje i każe zapłacić podatek od poniesionych nakładów – wyjaśnia prof. Blikle. – Jednym słowem rząd za kulisami, po cichu, odbiera to, co daje w świetle reflektorów.