– Estonia zrobiła duży postęp na drodze do spełnienia kryteriów wejścia do strefy euro. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, w czerwcu 2010 roku możemy dać jej zielone światło do przyjęcia wspólnotowej waluty – stwierdził Joaquin Almunia w rozmowie z austriackim magazynem „Profil”. W takiej sytuacji Estończycy mogą liczyć na zamianę koron na euro w 2011 r.

Bałtycki kraj jest już kolejnym z nowych członków Unii, który wyprzedził Polskę w staraniach o wspólną walutę. Pierwsza była Słowenia (zrezygnowała z tolara w 2007 r.), kolejnym Malta (2008 r.). Ostatnio – z początkiem 2009 r. – euro przyjęła Słowacja. – Estonii udało się odróżnić od Litwy i Łotwy, które obecnie borykają się z poważnymi problemami – potwierdza Pasquale Diana, ekonomista banku Morgan Stanley. Tallin już od początku niepodległości powiązał kurs krajowej waluty z bardziej rozpoznawalną – najpierw była to niemiecka marka, potem euro.

Podobną strategię obrały inne kraje bałtyckie, ale to Estonii udało się utrzymać w ryzach dług publiczny (jego poziom w relacji do PKB jest najniższy w UE i wynosi 7,4 proc.). Obecnie wysiłki rządu w Tallinie koncentrują się na ograniczeniu deficytu finansów publicznych poniżej maksymalnego poziomu akceptowanego przez Brukselę (3 proc. PKB).

Czy euro w Estonii może zmienić ocenę Polski przez inwestorów? – Trudno porównywać te kraje. Obie gospodarki mają inną wielkość i strukturę. Estonia od dłuższego czasu stabilizuje kurs waluty – mówi Pasquale Diana. Jeżeli chodzi o szanse na przyjęcie euro, Morgan Stanley plasuje teraz Polskę razem z Czechami i Węgrami, i spodziewa się, że do integracji walutowej dojść może w 2015 r. Tymczasem jeszcze przed rokiem Polska była oceniana jako prymus w regionie. – Rząd musiał wybierać między cięciami budżetowymi a stymulacją wzrostu gospodarczego i wybrał to drugie rozwiązanie – podkreśla Pasquale Diana.

Inni ekonomiści przypominają, że poważne osłabienie złotego pod koniec 2008 r. zniweczyło rządowe plany, ale pomogło eksporterom. – Fakt, że nasza gospodarka jako jedyna nie doświadczyła recesji, w dużej mierze zawdzięczamy temu, iż złoty był jedną z najsłabszych walut – mówi Marcin Mrowiec, główny ekonomista Pekao.