Aby sprzedać nowe mieszkania w Warszawie, potrzeba półtora roku, a we Wrocławiu aż dwa lata. Ale tylko wtedy, gdy utrzymałoby się ubiegłoroczne tempo sprzedaży (ok. 29 tys. lokali w ciągu 12 miesięcy w całym kraju).
W to jednak wątpią analitycy. Powód: coraz mniej osób stać na kredyt hipoteczny. Niektóre banki szacują, że udzielą nawet 20 proc. mniej takich pożyczek w związku z ostrzejszą oceną zdolności kredytowej klientów, wymaganą przez nadzór finansowy. Tego obawiają się deweloperzy, mówiąc, że jeśli nie będzie finansowania, nadpodaż mieszkań będzie rosła.
– Najtrudniej jest na rynku wrocławskim. Zakładając, że deweloperzy nie wprowadzą już na rynek żadnego lokalu, na wyprzedaż tego, co mają, potrzebują aż ośmiu kwartałów. W ciągu 12 miesięcy firmy deweloperskie były w stanie znaleźć we Wrocławiu chętnych na 4,4 tys. mieszkań. Dwa razy tyle jest do wzięcia – mówi Katarzyna Kuniewicz, dyrektor działu badań i analiz rynku w firmie doradczej Reas.
Niewiele lepiej jest w Krakowie, Poznaniu i Łodzi. Tu, jak wyliczył Reas, firmy potrzebują siedmiu kwartałów na sprzedaż zapasów mieszkań. Pod warunkiem, że nic nowego nie wprowadzi na rynek konkurencja. W najlepszej sytuacji są deweloperzy z Trójmiasta, którzy byliby w stanie pozbyć się zapasu mieszkań w ciągu pięciu kwartałów.
Problem ze sprzedażą lokali na rynku pierwotnym może się pogłębić. Analitycy spodziewają się bowiem, że do kwietnia rynek zaleje fala nowych projektów. Podaż będzie nienaturalnie duża, bo deweloperzy będą chcieli ogłosić sprzedaż nowych osiedli przed 29 kwietnia, by uniknąć zakładania obowiązkowych rachunków powierniczych dla tych inwestycji (czego będzie wymagała ustawa chroniąca nabywców mieszkań, która wchodzi wtedy w życie).