Z początkiem 2013 roku wygasają w USA ulgi podatkowe wprowadzane za czasów prezydentury George'a W. Busha oraz inne przywileje fiskalne z ostatnich lat. Oznacza to, że z dnia na dzień wynagrodzenia Amerykanów zostaną znacznie zmniejszone o wyższe zaliczki podatkowe, co zmniejszy siłę nabywczą gospodarstw domowych.
Znikną też przedłużone zasiłki dla bezrobotnych, a wkrótce potem Stany Zjednoczone osiągną kolejny ustawowy limit długu publicznego. Na Amerykę spadnie wówczas fiskalny miecz Damoklesa – automatyczne cięcia budżetowe, w tym wydatków na bezpieczeństwo i obronę, uchwalone w 2011 r. przez Kongres przede wszystkim po to, aby zmobilizować Kapitol i Biały Dom do zawarcia kompromisu w sprawie redukcji długu publicznego. Do wypracowania długofalowego planu redukcji tego długu nigdy jednak nie doszło – m.in. z powodu głębokich podziałów politycznych między demokratami i republikanami.
Zarówno Obama, jak i pokonany kandydat republikanów Mitt Romney uderzali we wtorkowy wieczór w pojednawcze tony. Wzywali do pojednania i dwupartyjnej współpracy. Utrzymanie politycznego status quo, bo tak należy interpretować wyniki wyborów w USA, w których Biały Dom i Senat pozostały w rękach demokratów, a Izba Reprezentantów – w rękach republikanów, stawia urzędującego prezydenta przed bardzo trudnym zadaniem. Barack Obama będzie musiał szukać politycznego kompromisu z republikanami, którzy przez ostatnie dwa lata nie byli skłonni do współpracy.
Jednak pierwsze wyzwanie, jakie czeka Obamę, jest związane nie z nowym, ale ze starym Kongresem, który będzie obradować do końca roku.
Jeśli stary Kongres nie zdoła się porozumieć z prezydentem w sprawie klifu, prawdopodobnie stare ulgi będą krótkoterminowo przedłużane przez nowy Kongres. Przeciągający się stan niepewności może jednak zdestabilizować rynki kapitałowe na długie miesiące.
Biały Dom będzie też musiał poradzić sobie z wyzwaniami na arenie międzynarodowej – zbrojącym się Iranem, napięciem na Bliskim Wschodzie, wojną w Afganistanie czy ciągle rosnącą rolą Chin.