Tegoroczna recesja będzie jeszcze głębsza niż w 2012 r., a sytuacja gospodarki gorsza, niż prognozował rząd. To właśnie z kłopotami gospodarczymi przede wszystkim będzie musiał uporać się nowy gabinet wyłoniony w wyborach, które odbędą się w ten weekend.
To, kto je wygra, jest wielką niewiadomą. Włoskie prawo zabrania przeprowadzania sondaży wyborczych na mniej niż 14 dni przed wyborami. Każda krajowa gazeta, która w czasie ciszy wyborczej opublikuje wyniki sondażu, płaci karę w wysokości 250 tys. euro.
Wyniki ostatniego „legalnego" badania preferencji wyborczych z 14 lutego, przeprowadzonego przez Ipsos, wskazywały na 35,2 proc. poparcia dla Wspólnego Dobra – centrolewicowej partii Pierluigi Bersaniego, 28,3 proc. dla bloku Silvio Berlusconiego, 15,9 proc. dla Ruchu Pięciu Gwiazd lewicowego Beppe Griglio i 14,1 proc. dla ugrupowania stworzonego przez urzędującego premiera Mario Montiego. Ograniczenia nie dotyczą jednak włoskojęzycznej prasy w Szwajcarii. W ostatnią środę „Corriere del Ticino", największy włoskojęzyczny dziennik w tym kraju (40 tys. nakładu), opublikował prognozy, które dają Bersaniemu głosy 29,5 proc. wyborców, Berlusconiemu 19,5 proc., Grillo – 18,8 proc., a – tu zaskoczenie – Montiemu tylko 9 proc. Nadal jednak ponad 29 proc. uprawnionych do głosowania jest niezdecydowanych i nie wie, na kogo ostatecznie ostatecznie odda głos. Do tej pory wydawało się, że Włochami będzie rządziła wygodnie koalicja Bersaniego z Montim.
Teraz jednak taka opcja jest zagrożona, co dla gospodarki jest poważnym zagrożeniem. Potrzebuje ona przede wszystkim rozsądnych decyzji w sytuacji, kiedy zdaniem Komisji Europejskiej włoski PKB w tym roku zmniejszy się o 1 proc. (to zdecydowanie gorzej, niż KE zakładała w listopadzie 2012 r.). Jednocześnie Bruksela przewiduje wzrost bezrobocia z 11,6 proc. w tym roku do 12 proc. w 2014. W toku walki wyborczej mało jednak mówiło się o gospodarce. Koncentrowała się ona głównie wokół podatków, zwłaszcza tych, które wprowadził podczas swojej kadencji Monti, oraz abolicji, jaką obiecuje Włochom Berlusconi. Ten ostatni zapewnia przy tym, że wcale nie musi być w przyszłym rządzie premierem i że w zupełności wystarczy mu stanowisko ministra gospodarki. Były premier, słynny między innymi ze skandali obyczajowych, obiecuje nie tylko likwidację wszystkich podatków nałożonych przez Montiego, ale nawet zwrot już zapłaconych w 2012 roku. Dla budżetu byłby to koszt ok. 10 mld euro. Reakcja rynków finansowych na takie deklaracje była negatywna. Włochy są dzisiaj jednym z najbardziej zadłużonych krajów świata. Ich dług publiczny, wynoszący 1,973 bln euro, jest trzeci co do wielkości po Stanach Zjednoczonych i Japonii i odpowiada 130 proc. PKB kraju.
Przy tym system bankowy Włoch jest nadal w znacznie lepszej kondycji niż w Grecji czy Portugalii. W kraju nie było bańki na rynku nieruchomości, która uderzyła w gospodarki Hiszpanii i Irlandii. Nie zmienia to faktu, że włoska gospodarka jest jedną z dwóch (nie licząc greckiej), które zmniejszyły się od czasu wprowadzenia euro w 2000 r. Zaś tempo wzrostu PKB, przez dziewięć lat utrzymujące się w okolicy zera, po których nastąpiły dwa lata głębokiej recesji i rok potężnych cięć i oszczędności, jest średnio nieznacznie większe od odnotowanego w tym czasie w Erytrei, Zimbabwe i na Haiti. Włochy są dopiero na 42. miejscu w rankingu konkurencyjności Światowego Forum Ekonomicznego, zaś w raporcie „Doing Business" Banku Światowego, oceniającym swobody gospodarcze, znalazły się na 73. miejscu, za Rumunią, Bułgarią i Kirgistanem. W całej UE jest tylko jeden kraj, który otrzymał gorszą ocenę – Grecja. Włochy fatalnie też wypadły w raporcie Transparency International dotyczącym korupcji, gdzie wyprzedziły tylko Grecję i Bułgarię.