Zmniejsza się dystans w poziomie zamożności między Polską i Europą Zachodnią. Jednak średnią unijną szybko dogania tylko kilka dużych miejskich ośrodków na czele z Warszawą. Rozwój regionów pozbawionych największych aglomeracji jest znacznie wolniejszy.
Poza Mazowszem (102 proc. średniej unijnej) do szybko bogacących się województw można zaliczyć jedynie dolnośląskie. W 2010 r. PKB liczony na głowę jego mieszkańca wynosił „tylko" 70 procent średniej unijnej. Oznacza to, że w ciągu ostatniej dekady wskaźnik ten w regionie Wrocławia wzrósł o prawie połowę. Wyraźnie wolniej od Dolnego Śląska rozwijały się Wielkopolska, Śląsk, Łódzkie, Pomorskie i Małopolskie. W pozostałych województwach, w których nie ma wielkich aglomeracji, w ciągu ostatnich 10 lat poziom PKB względem średniej unijnej liczony per capita wzrósł nie więcej niż o 10 pkt proc.
W najbiedniejszych województwach: podkarpackim i lubelskim, zamożność to tylko 42 proc. unijnej średniej i w stosunku do 2000 r. zwiększyła się tylko o 8 pkt. Pięć naszych najsłabiej rozwiniętych województw wciąż tkwi w grupie 20 najbiedniejszych regionów w UE. Mają czysto teoretyczną szansę na dogonienie średniej unijnej w ciągu niemal 80 lat.
Nie ma informacji o rozwoju regionów w Unii po 2010 roku, wiadomo jedynie, że Polska rozwijała się szybciej niż przeciętnie państwa w Unii. Porównując dostępne dane, wydaje się, że znacznie lepsza sytuacja jest w wielkich aglomeracjach. Tak więc Warszawa nadal znacznie szybciej goni Europę niż reszta naszego kraju. Czy to oznacza, że ogromne unijne fundusze pompowane w rozwój biedniejszych regionów nie spełniają swoich celów? – Ich celem nie jest zrównanie poziomu zamożności wszystkich europejskich regionów, bo to po prostu niemożliwe – uważa Jerzy Kwieciński, były wiceminister rozwoju regionalnego. – Ich celem jest zwiększanie potencjału do rozwoju i konkurencyjności – dodaje.
Najbogatszym regionem UE jest Londyn – 328 proc. unijnej średniej. Wśród 20 najzamożniejszych plasuje się osiem stolic – w tym także Bratysława i Praga. Co ciekawe, gdyby Warszawa była oddzielnym regionem, znalazłaby się w elitarnym gronie najbogatszych. Według szacunków „Rz" jej poziom zamożności wyniósł w 2010 r. ok. 170 – 180 proc. unijnej średniej, nasza stolica okazałaby się bogatsza niż Praga czy Sztokholm.