– Podatek internetowy w takiej formie, jak ją zaproponowano, po prostu nie może być wdrożony – stwierdził Orban w wywiadzie dla węgierskiego publicznego radia.
Brak możliwości wdrożenia planu opodatkowania danych ściąganych z internetu tłumaczył problemami natury technicznej oraz silnymi protestami Węgrów przeciwko tej daninie. W ostatnich dniach na ulicach Budapesztu przeciwko planom wprowadzenia nowego podatku protestowało ponad 100 tys. Węgrów. Ich presja, jak widać, się opłaciła.
– Nie możemy wdrożyć podatku, gdyż rząd rządzi razem z narodem. Nie jesteśmy komunistami i podatek w obecnej formie nie wejdzie – zapewniał Orban.
Jego rząd planował, by naliczać za każdy gigabajt danych ściąganych przez internet podatek wynoszący 150 forintów (2,05 zł). Podatek byłby płacony przez dostawców usług internetowych, co prowadziłoby do wzrostu kosztów dostępu do sieci. Z szacunków rządu wynikało, że nowy podatek może przynieść budżetowi nawet 25 mld forintów, ale analitycy Erste Group oszacowali możliwe wpływy z tej daniny na jedynie 12,8 mld forintów. Po wybuchu masowych protestów społecznych dla rządu Orbana stało się jasne, że więcej na takim podatku straciłby, niż zyskał.
Władze Węgier nie rezygnują jednak całkowicie z prób opodatkowania internetu. Premier Orban zapowiada, że w pierwszym kwartale przyszłego roku odbędą się konsultacje z dostawcami usług internetowych mające pomóc w znalezieniu nowego rozwiązania podatkowego. Należy się spodziewać, że będzie ono mniej dotkliwe niż ostatni projekt podatku internetowego. Rozmowy dotyczyć też będą kompleksowej regulacji sektora internetowego przez rząd.