Rosyjscy parlamentarzyści nie będą publikować informacji o dochodach. W domenie publicznej pozostaną jedynie dane o tym, ilu posłów i senatorów złożyło stosowne dokumenty i czy zawierały one naruszenia. Zmiany te zostały utrwalone przez zmiany w przepisach.
Wcześniej Putin swoim dekretem zezwolił wojsku i osobom pracującym na ukraińskich ziemiach, bezprawnie zawłaszczonych przez Rosję, na nieskładanie oświadczeń majątkowych. Rzecznik reżimu Pieskow wyjaśnił później, że chodzi tylko o tych, którzy pracują na „nowych terytoriach”.
Czytaj więcej
Kraj Unii i G7 nie mogą na razie porozumieć się, co do tego, czy zmieniać obowiązujący limit ceny na rosyjską ropę w wysokości 60 dolarów za baryłkę. Ten pułap pozbawia Rosję 160 mln euro dziennych wpływów i wzrośnie od 5 lutego do 200 mln euro dziennie. Ale może uderzyć mocniej, jeżeli zostanie obniżony, jak tego chce część państw Unii, m.in. Polska i Estonia.
Oświadczenia majątkowe rosyjskich elit od dawna były przedmiotem żartów. Ludzie ze zdumieniem czytali o wysokości zarobków prezydenta, premiera czy ministrów, o tym, jak starymi samochodami jeżdżą i w jak małym mieszkanku się gnieżdżą.
Pomimo tego w publicznych deklaracjach były też informacje dające pogląd na rzeczywisty rozmiar bogacenia się władzy - np. o tym, który minister posiada najwięcej akcji i jakich, kto odsprzedał udziały i w jakim koncernie nagle się wzbogacając. Czyja leciwa teściowa z zabitej dechami syberyjskiej wsi stała się posiadaczką wielkiego jachtu, a czyja żona jest prawdziwą krezuską z milionami na koncie, pomimo że pracuje jako skromna urzędniczka na państwowej posadzie.