Oczywiście trudno odmówić słuszności części żądań. Weźmy choćby służbę zdrowia, w której pensje, szczególnie w przypadku rozpoczynających pracę lekarzy czy tzw. personelu pomocniczego, są żałośnie niskie. To samo dotyczy nauczycieli, przykłady można mnożyć. Problem polega na tym, że w ostatnim roku sytuacja dużej części społeczeństwa poprawiła się znacząco. GUS informuje o podwyżkach wynagrodzeń w sferze produkcyjnej na poziomie 10 proc. w ujęciu rocznym. A gdy uwzględnimy sektor usług i małych firm, jest jeszcze lepiej. Oczywiście nie oznacza to, że poprawia się wszystkim i wszędzie.

Jeśli zatem pracownicy budżetówki, ale też pracownicy firm niefinansowanych z budżetu, którzy mogą próbować naciskać na rząd (np. górnicy), widzą wokół poprawę, zaczynają domagać się podwyżek. Trudno się takiej sytuacji dziwić. Tym bardziej że podwyżki obiecywały w kampanii wyborczej praktycznie wszystkie siły polityczne, włącznie ze zwycięską i prorynkową PO. Budżetówka idzie teraz po obiecane pieniądze.

Oczywiście żądania 50-proc. podwyżek, czy nawet więcej, są przesadzone. Po części jest to stawka do negocjacji, ale po części też efekt desperacji. Nawet po 50-proc. podwyżce w przypadku pielęgniarki dalej jej pensja będzie śmiesznie niska. To efekt wieloletnich zaniedbań, w których patologie płacowe narastały.

Zdecydowana większość protestujących zgodziłaby się zapewne na stopniowe dochodzenie do żądanych wielkości płac. Tyle że rząd nie pokazuje kierunku reform. Nie pokazuje konkretnych planów. I to zapewne prowadzi do braku ustępliwości ze strony protestujących. Faktem jest, że rząd nie funkcjonuje nawet dwóch miesięcy, ale gdyby koncepcje reform, choćby w służbie zdrowia, były wcześniej przygotowane, można byłoby ów kierunek pokazać. Kierunek zaakceptowany przez rząd i koalicje. W obietnice, że będzie lepiej, ludzie już nie wierzą. I mają rację.

Jest jeszcze jeden problem. Jeśli nie będzie podwyżek, np. w administracji, to ludzie odejdą do lepiej płatnych zajęć w sektorze prywatnym. Teraz, w przeciwieństwie do tego, co było jeszcze dwa lata temu, mają już gdzie odchodzić. Rząd musi zatem przedstawić konkretne koncepcje reform. I to jak najszybciej. To może ograniczyć protesty. Ale i tak w wielu przypadkach podwyżki trzeba będzie dać już teraz.