W ciągu ostatnich kilku miesięcy obserwujemy kroczące rewizje światowego wzrostu gospodarczego. Rewizje te są oczywiście rewizjami w dół. I tak jeszcze w październiku MFW prognozował wzrost światowej gospodarki na poziomie 4,4 proc., w styczniu na 4,1 proc., a ostatnio szef funduszu wspominał o kolejnych rewizjach. W Polsce natomiast mamy do czynienia z sytuacją odwrotną – rewizje też mają miejsce, tyle że w górę. No i pytanie, jak to możliwe, że w sytuacji kiedy świat zwalnia, polska gospodarka ma się coraz lepiej.
W Stanach Zjednoczonych jest recesja. Spowodował ją narosły bąbel spekulacyjny, który powstał w wyniku polityki zbyt niskich stóp procentowych w przeszłości i szybkiego rozwoju nie najlepiej regulowanych instrumentów finansowych. Ważne jednak, że na razie pozostałe gałęzie gospodarki, w tym przemysł i usługi, mają się całkiem nieźle. Spadek cen mieszkań i związany z tym spadek konsumpcji z czasem wpłynie oczywiście również na inne sektory gospodarki amerykańskiej, ale jeżeli chodzi o fundamenty gospodarcze, w żadnym wypadku nie można powiedzieć, że cała gospodarka amerykańska jest chora. W strefie euro sytuacja przedstawia się znacznie lepiej, choć widać sygnały spowolnienia gospodarczego. Dotychczas zanotowano silne spowolnienie dynamiki sprzedaży detalicznej, co w przeszłości było ściśle powiązane ze spadkiem dynamiki wzrostu gospodarczego.
Na razie więc raczej należałoby się spodziewać krótkotrwałej recesji w USA i spowolnienia wzrostu w strefie euro. Taki wariant też wycenia rynek. Mianowicie amerykańska krzywa rentowności ma kształt rosnący, czyli już za rok od dzisiaj można się spodziewać podwyżek stóp procentowych w USA. Innymi słowy, oczekuje się, że po kilku kwartałach ujemnego wzrostu gospodarka amerykańska wejdzie w fazę ożywienia, czemu będą musiały towarzyszyć podwyżki stóp procentowych. To jest wariant bazowy. W wariancie ryzyka kryzys na rynku finansowym mógłby się przelać na inne sfery gospodarki amerykańskiej i wtedy czekałaby nas długotrwała recesja. Bez wątpienia odbiłoby się to również na gospodarce strefy euro.
Na tym tle sytuacja Polski przedstawia się naprawdę nieźle. Wysoki wzrost gospodarczy, w tym roku powyżej 5 proc., jest głównie efektem popytu wewnętrznego. Innymi słowy, Polacy sami generują popyt na dobra i usługi. Silny wzrost popytu z kolei wynika z czynników zależnych od nas samych – rekordowego wzrostu zatrudnienia, bardzo szybkiego zwiększania płac, silnej akcji kredytowej. Z kolei przedsiębiorstwa muszą inwestować, gdyż wykorzystanie ich mocy produkcyjnych jest rekordowo wysokie (85 proc.). Tak wysoki poziom wykorzystania mocy produkcyjnych oznacza, że w wielu wypadkach przedsiębiorstwa, aby sprostać rosnącemu popytowi na ich dobra i usługi, są zmuszone do inwestowania w nowe moce produkcyjne. Dodatkowym czynnikiem wspierającym dynamikę inwestycji w Polsce jest napływ środków unijnych, z czego finansowana jest prawie połowa inwestycji w Polsce. Inwestycje napędzają też inwestycje zagraniczne, które na razie nie wskazują oznak spowolnienia. Ale oczywiście w wariancie głębszej recesji globalnej można się spodziewać, że globalnie też spadnie skala inwestycji zagranicznych. Jednak w sumie siłą polskiej gospodarki jest jej napęd wewnętrzny. Dlatego mimo że świat zwalnia, my się całkiem szybko rozwijamy.
Istnieje jednak ryzyko. W przypadku silnego spowolnienia wzrostu gospodarczego w Europie, szczególnie w Niemczech, pojawia się ryzyko wolniejszej dynamiki eksportu z Polski do UE, gdzie trafia 80 proc. polskich dóbr i usług (do strefy euro 55 proc.). Ale historycznie ważniejsza od tempa wzrostu w strefie euro była dla nas dynamika eksportu ze strefy euro. Na razie ma się ona dobrze m.in. dzięki szybkiemu wzrostowi gospodarek rozwijających się. Drugie ryzyko, które wygląda na znacznie poważniejsze, jest związane z niebezpieczeństwem utraty konkurencyjności przez polską gospodarkę w wyniku nadmiernego wzrostu płac. Nadmierny wzrost płac, znacznie szybszy niż wzrost wydajności, przez podniesienie kosztów wytwarzania doprowadzić może do mniejszej konkurencyjności polskich produktów, co wraz z ryzykiem dalszego umacniania się złotego wyrasta na główne niebezpieczeństwo dla polskiej gospodarki. Zagrożenia wzrostu bardziej jednak dotyczą roku 2009 niż 2008.