Rząd pracuje nad zmianą systemu wynagrodzeń w administracji. Zgadza się też z postulatem związków zawodowych, by podwyżki w państwowych firmach nie były ograniczone wskaźnikiem wynagrodzeń zapisywanym w budżecie – poinformował wczoraj wicepremier Waldemar Pawlak. To sprawi, że same firmy będą decydowały o poziomie zarobków swych pracowników. Mogą na tym skorzystać załogi tych przedsiębiorstw państwowych, które przestrzegają obowiązujących ograniczeń.
Część pracowników administracji dodatkowe pieniądze (w sumie 264 mln zł) dostanie już w tym roku. To skutek zakończonego niedawno wartościowania stanowisk. Michał Boni, szef doradców premiera Tuska, wyjaśnia w rozmowie z „Rz”, że na tej podstawie rząd chce wypracować nowoczesny model kariery i podnoszenia płac w sferze budżetowej.
– Z moich analiz wynika, że najtrudniej – w porównaniu ze swoimi rówieśnikami – mają na starcie młodzi lekarze i nauczyciele. Z pozostałymi pracownikami administracji jest odwrotnie. Na początku dostają wynagrodzenie nieco wyższe niż rówieśnicy, ale potem ono ulega spłaszczeniu i rośnie bardzo powoli – mówi Boni.
To głównie pracowników budżetówki zbulwersowały podane wczoraj w „Rz” szacunki dotyczące płac osób z wyższym wykształceniem. Twierdzą, że ich zarobki są dużo niższe.
Jak podkreśla Kazimierz Sedlak z firmy doradczej Sedlak & Sedlak, porównując wynagrodzenia pracowników, trzeba brać pod uwagę ich stanowiska, sektor i branżę, w której pracują, a także rodzaj studiów. Poza tym średnią płacę zawyżają wysokie pensje najlepiej zarabiających. W rezultacie jest ona wyższa od rynkowej mediany, która podaje środkową wartość.