Kolejna fala potężnych spadków przetoczyła się w piątek przez światowe giełdy. Od Australii przez Azję do Europy akcje traciły na wartości w tempie nienotowanym od ponad 20 lat. Wszystko, co wiązało się z jakimkolwiek ryzykiem, było wyprzedawane. Obok akcji traciły waluty krajów wschodzących, w tym złoty (od piątku osłabił się o 14 groszy wobec euro). Pozbywano się też obligacji skarbowych z tych regionów. Odwrót inwestorów był efektem informacji na temat rzekomych kłopotów banku OTP, który miał apetyt na alians z polskim PKO BP. To właśnie pogłoski o bankructwie tego największego węgierskiego banku spowodowały gwałtowny odpływ kapitału. Skala wyprzedaży była tak duża, że rumuński bank centralny musiał interweniować na rynku walutowym. Podobne kroki chciał przedsięwziąć Bank Węgier.
Ucieczka zagranicznych inwestorów spowodowała gwałtowną wyprzedaż również w Warszawie. Indeksy traciły w pewnym momencie przeszło 13 proc. i zapowiadało się, że będzie to najgorsza sesja w historii naszej giełdy. Ostatecznie wskaźnik WIG20 spadł o 8,1 proc. i pierwszy raz od czerwca 2005 roku znalazł się poniżej poziomu 2 tys. pkt. Akcje KGHM straciły 21 proc.
– Liczę, że teraz dojdzie jednak do stabilizacji na światowych rynkach akcji. Ale pieniądze na początku powrócą na duże płynne rynki europejskie, dopiero później na rynki wschodzące, w tym polski. Niestety, jest tylko niewielka szansa, że stanie się to w 2008 roku – mówi „Rz” Güenther Artner, strateg giełdowy w Erste Banku w Wiedniu.
Aż 71 proc. Polaków badanych w piątek przez GfK Polonia na zlecenie „Rz” (sondaż telefoniczny, próba 500 osób) twierdziło, że potrzebne jest zwołanie rady gabinetowej poświęconej kryzysowi gospodarczemu. Przeciwnego zdania było tylko 24 proc. ankietowanych. Kancelaria Prezydenta ogłosiła w piątek wieczorem, że rada będzie zwołana, a termin jej posiedzenia zostanie uzgodniony z rządem.