Oficjalnie siódma konferencja ministerialna krajów WTO, po spotkaniu w 2005 r. w Hongkongu, ma ciągu 3 dni zbadać funkcjonowanie tego „żandarma” światowego handlu. Będzie też okazją do wysłania silnych sygnałów całemu światu o wszystkich problemach WTO, w tym o rundzie z Doha — negocjacjach o liberalizacji światowego handlu, które utknęły w miejscu 3 lata temu.
W odróżnieniu od poprzednich spotkań tego typu nie przewiduje się żadnych prób wyprowadzenia z impasu negocjacji zapoczątkowanych w 2001 r. w stolicy Kataru. Szef WTO, Pascal Lamy, który rozczarował się poprzednimi próbami, wolał maksymalnie obniżyć ambicje konferencji. Co najwyżej, liczy na nowe zobowiązanie wielkich mocarstw do zakończenia rundy w 2010 r., co wydaje się niemożliwe sądząc po paraliżu tych rozmów.
Mimo wszystko w Genewie znaleźli się przedstawiciele najważniejszych krajów świata: komisarz Unii ds. handlu Catherine Ashton (przyszła szefowa dyplomacji), Amerykanin Ron Kirk, Chińczyk Chen Deming, Hindus Anand Sharma czy Brazylijczyk Celso Amorim.
Zdaniem obserwatorów, najciekawsze będą rozmowy dwustronne, w ciszy kuluarów ośrodka konferencji. Jedyną miłą niespodzianką może być sprecyzowanie przez administrację USA jasnego stanowiska wobec rundy z Doha, bo od ponad roku Stany blokują ją.
Wśród dyplomatów panuje jednak opinia, że Waszyngton ma nadal inne priorytety: reformę służby zdrowia, klimat trudne do „sprzedania” niechętnemu Kongresowi. Ponadto liberalizacja handlu nie była nigdy ulubionym tematem demokratów amerykańskich.