Dziś chińskie jest już nawet niezawodne Volvo, niebawem zaś – jak twierdzą analitycy – także renomowane zachodnie banki zaczną zmieniać szyldy. Nadchodzi bowiem okres akwizycji, do którego od dłuższego czasu przygotowują się azjatyckie instytucje finansowe. Agencje ratingowe bacznie obserwują, jak zmienia się sytuacja finansowa azjatyckich tygrysów. Efektem tej obserwacji są rosnące ratingi. Miesiąc temu ocenę wiarygodności kredytowej Chin zdecydował się podnieść Moody’s, wczoraj czwarty najwyższy poziom nadał im Standard & Poor’s, podwyższając także rating długoterminowy Hongkongu. W oby przypadkach decyzje zostały podyktowane wysokim wzrostem gospodarczym oraz dobrymi perspektywami. Chiny mają przecież najwyższe rezerwy na świecie, a jeśli podjęte tam reformy zakończą się sukcesem ratingi pójdą jeszcze bardziej w górę.

W tym samym czasie, kiedy agencje rozdają marchewki azjatyckim tygrysom, pogrążonym w finansowych kłopotach krajom Starego Kontynentu grożą rózgą. Oceny Grecji, Irlandii i Portugalii już są na niższym poziomie, niewykluczone, że to samo może spotkać też Hiszpanię. Ale także nad Wisłą nie powinniśmy spać spokojnie. Pierwsze ostrzeżenia już padły. Powagę sytuacji zaczął także dostrzegać rząd i poprosił o włączenie Polski do europejskiego mechanizmu stabilizującego. Premier stwierdził nawet, że lepiej zaryzykować konieczność wyłożenia pieniędzy, ale znaleźć się w grupie „najbogatszych państw”, co automatycznie w razie potrzeby oznaczać będzie pomoc również dla nas, niż o nią potem prosić.